poniedziałek, 13 czerwca 2016

Rozdział V

Lydia

            Miałam mieszane uczucia, co do Marco. Z jednej strony był niesamowicie przystojny, ciągnęło mnie do niego jak do nikogo jeszcze, a z drugiej strony obawiałam się go. Nie znałam powodu tego strachu, jednak z każdym jednym naszym spotkaniem pogłębiał się. Marco był tym typem faceta, z którym chcesz się umówić za wszelką cenę jednak wszyscy ci to odradzają, robisz po swojemu i potem żałujesz. Może obawiałam się go, bo przypominał mi Thomasa? Kto to wie? Patrząc na to z boku musiałam przyznać, że panowie różnią się od siebie tylko wyglądem, a i to tylko częściowo. Obydwoje byli wysocy, przystojni, wysportowani. Mieli magiczne, przyciągające spojrzenie, byli pewni siebie i mieli w sobie coś, przez co nie mogłam przestać o nich myśleć. Nie podobała mi się ilość podobieństw, które odnalazłam w obydwóch panach. Jednak od dziecka słyszałam, że mam nie oceniać książki po okładce. Postanowiłam dać szansę Marco, nawet, jeśli to miało być nasze ostatnie spotkanie.
            Siedzieliśmy razem w kuchni Marcela, wszyscy milczeliśmy, nie wiedząc, co powiedzieć. Krępującą ciszę przerwał gospodarz, odchrząknął i spojrzał na przyjaciela.
            - Słuchaj, mam pewną sprawę do załatwienia, mógłbyś mi pomóc Marco? – Reus spojrzał na Fornella wyraźnie zdziwiony, przełknął resztkę naleśnika i pokiwał głową.
            - Nie ma problemu. Zawsze do usług.
            Nie rozmawiali więcej na ten temat, Marco zapytał Marcela jak idą mu treningi po pauzowaniu, a ten opowiedział nam historię o nowym tancerzu w drużynie, który wcale nie jest tak utalentowany jak wszyscy mówią.
            Rozmowa się kleiła, gładko przechodziliśmy z tematu na temat i prawdopodobnie mogliśmy za to dziękować tylko Marcelowi, ciągle wtrącał jakąś zabawną historyjkę z życia, przy okazji wtrącając nowy temat. Jednak, kiedy temat zszedł na sport umilkłam, niewiele miałam do powiedzenia w tym temacie. Owszem, interesowałam się piłką nożną na tyle, że wiedziałam, że Ronaldo gra w Realu, Messi w Barcelonie, Auba w BVB. Jednak nie rozróżniałam Premier League od El Clasico, nie wiedziałam, kiedy toczy się walka o puchar Ligi Mistrzów, nie orientowałam się kiedy są mecze. Znałam tylko terminy gry Borussi, dla Auby, to głównie jego podziwiałam na boisku i mniej więcej kojarzyłam jego kolegów z boiska. Nie byłam zapaloną fanką sportu, nie lubiłam tracić czasu na siedzenie w domu i oglądanie meczy, wolałam wyjść na dwór i pobiegać, jednak coś czułam, że przez ostatnie wydarzenia będę zmuszona nauczyć się żyć ze sportem tylko na ekranie.
            „Przecież wielu ludzi tak robi, nie rób z siebie ofiary. Nie jesteś jedyna.” – Irytujący głosik odezwał się w mojej głowie. To prawda, robiłam z siebie ofiarę. Przecież stanę na nogi, lekarz powiedział, że są szanse. Jeśli tylko będę ćwiczyć i próbować to mi się uda.  Musiałam w to uwierzyć, jednak tak ciężko było mi w to uwierzyć, kiedy nie mogłam poruszyć nogami, nawet palcami u stóp. Nie mogłam się zmusić do choćby najmniejszego ruchu. To mnie przytłaczało, skoro nie mogłam poruszyć stopą, to jak miałam znowu chodzić? Jak miałam znów założyć szpilki i dumnie się w nich prezentować? Jak miałam biegać?
            - Lydia? – Z letargu wyrwał mnie głos Marcela, dopiero po chwili zrozumiałam, że mężczyźni czekają na moją odpowiedź. Zamyślona nawet nie usłyszałam pytania.
            - Mógłbyś powtórzyć? Nie usłyszałam.
            - Pytałem czy obrazisz się, jeśli teraz wyjdziemy, musimy coś załatwić. Obydwoje.
            Miałabym chwilę, żeby pomyśleć, sama. Tak bardzo potrzebowałam samotności.
            - Nie mam nic przeciwko. Powodzenia.
            Mężczyźni się ociągali, chodzili powoli, wolno zbierając wszystkie swoje rzeczy, szczególnie Marcel. Ubierał się wolno, ciągle czegoś szukał biegając z pokoju do pokoju. Jeśli tak wyglądała jego codzienna poranna toaleta to pozostawało mu tylko współczuć, nie ma szans, żeby się z czymkolwiek wyrobił. Po prawie godzinie przygotowań Marcel wraz z Marco wyszli, Fornell kazał mi na siebie uważać mówiąc, że jeśli gorzej się poczuję to mam od razu dać mu znać i zadzwonić. Pokiwałam głową na znak, że rozumiem i kazałam iść już do Marco. Nie lubiłam jego troskliwości, owszem był uroczy, że tak o mnie dbał, ale nie widziałam w tym sensu, jestem zdrową kobietą. Po prostu nie mogę chodzić.


Marco


            Od rana Marcel zachowywał się dziwnie. Co najmniej jakby coś ostro wytrąciło go z równowagi, na ciele przyjaciela łatwo dostrzegłem liczne ślady bójki, nie chciał wyjawić powodu dopóki razem nie wsiedliśmy do mojego samochodu.
            Fornell wygodnie usiadł na fotelu, po czym zapiął pasy niczym wzorowy pasażer. Podał mi adres, pod który mam jechać i przesunął sobie fotel lekko w tył, aby mieć więcej miejsca na nogi.
            - Naprawdę nie wiem jak możesz tak jeździć Marco, przecież to cholernie niewygodne.
            - Po pierwsze nie jeżdżę na miejscu pasażera. – Powiedziałem wsadzając kluczyk w stacyjkę. – Po drugie, nie mam dwumetrowych nóg. A po trzecie na tym fotelu jeżdżą głównie kobiety rzadko, kiedy w długie trasy. – Marcel skwitował moją wypowiedź śmiechem.
            - Zamiast się śmiać, mógłbyś mi powiedzieć, z kim się biłeś?
            Wyjrzał przez szybę i zaczął się przyglądać kobiecie jadącej na rowerze kawałek przed nami. Kiedy ją wyprzedziłem głośno westchnął.
            - Skąd podejrzenie, że się biłem?
            - Po pierwsze masz zdartą skórę na knykciach, a po drugie poharataną twarz. – Powiedziałem ukradkiem na niego spoglądając. – Nie wmówisz mi, że spadłeś ze schodów.
            - Biłem się z byłym Lydii. Facet przyszedł i zaczął ją wyzywać. – Skrzywił się. – Dosyć specyficzny koleś, pomożesz mi dziś z nim właśnie.
            Gwałtownie zatrzymałem samochód na czerwonym świetle, Marcel poleciał na przednią szybę, zaklął siarczyście pod nosem i spojrzał na mnie.
            - Czy ty się dobrze czujesz? Chciałeś mnie zabić?
            - Po prostu przestrzegam zasad ruchu drogowego.
Fornell zmierzył mnie spojrzeniem i wzruszył ramionami.
            - Nie musisz ze mną iść, ja nienawidzę chamstwa wobec kobiet, wiesz, że mi na niej zależy. – Przeniósł wzrok na własne dłonie. – Więc mam zamiar wymierzyć sprawiedliwość.
            Pokiwałem głową i do końca trasy milczeliśmy. Usiłowałem przemyśleć kilka spraw ale nucenie Marcela przy każdej możliwej lecącej z radia piosence mnie dekoncentrowało. Nie mogłem się skupić, więc uważnie patrzyłem na drogę nie chcąc zarobić kolejnego w karierze mandatu. Kiedy dojechaliśmy na miejsce Fornell wręcz wyskoczył z samochodu głośno trzaskając drzwiami? Cicho przekląłem i wysiadłem.
            Dzielnica w której wylądowaliśmy wyglądała po prostu obskurnie. Graffiti na murach, brudne ślady na kamienicach, odpadający tynk i unoszący się zapach starości, moczu. W niektórych miejscach przy oknach stały kobiety uważnie się nam przyglądające jakbyśmy byli jakimś ewenementem na tej ulicy. Uważnie przyjrzałem się kamienicy w której rzekomo miał mieszkać były Lydii i w myślach się przeżegnałem. Drzwi do kamienicy były odrapane z brązowej farby, tynk odchodził płatami a napisy na klatce wychwalały albo obrażały formacje o których słyszałem pierwszy raz w życiu.
            Okropny widok. Nie mógłbym mieszkać w aż tak zapuszczonej dzielnicy, mimo największych chęci sam zapach unoszący się w powietrzu skutecznie mnie odrzucał. Pod skrzynkami na listy leżał mężczyzna, miał na sobie ciemną dużą kurtkę i to on był źródłem odrzucającego zapachu na klatce, mamrotał coś raz po raz sięgając po butelkę z trunkiem.
            Były Lydii mieszkał na trzecim piętrze, zanim z Marcelem weszliśmy na odpowiednie piętro zaczęliśmy współczuć wszystkim zamieszkującym tę kamienice ludziom, na każdym piętrze dało się słyszeć krzyk, ewentualnie jęk, obrzydliwy zapach towarzyszył nam aż do samego końca. Nie miałem pojęcia jak ludzie mogą mieszkać w aż tak karygodnych warunkach.  
            Stojąc pod drzwiami mężczyzny Marcel zapukał gwałtownie, czekaliśmy kilka minut zanim w drzwiach pojawił się wysoki, pijany mężczyzna.
            - Czego jeszcze ode mnie chcesz? – Zapytał lustrując wzrokiem mojego przyjaciela następnie mnie.
            - Porozmawiać. – Przeszedł obok mężczyzny i wszedł do środka.
            Mieszkanie było małe i brudne, naprawdę brudne. Na szafkach była warstwa kurzu, ubrania leżały porozrzucane, w powietrzu unosił się zapach alkoholu. W pomieszczeniu, które udawało salon na podłodze leżało kilka butelek po trunku, nie zapowiadała się przyjemna rozmowa.
            Marcel zrzucił z sofy ubrania ewidentnie nienależące do byłego Lydii tylko do jakiejś kobiety i usiadł. Jak Lydia mogła być z kimś takim?
            - Nie zaproponujesz nam herbaty Thomas? – Spytał Marcel podziwiając stos paczek po papierosach w kącie pokoju.
            - Czego ode mnie chcesz? Myślisz, że jak przyjedziesz do mnie z gwiazdeczką Dortmundu to się przestraszę? Grubo się mylisz.
            - Źle mnie rozumiesz kolego, chcę jedynie byś zostawił Lydię w spokoju. Nie zasłużyłeś na nią i nie masz prawa się do niej zbliżać.
            Thomas roześmiał się i spojrzał kpiąco na mojego przyjaciela.
            - Lydia to zwykła szmata, nie będzie miała lepszego niż ja.
            W Marcelu zakipiało, zerwał się z obskurnej sofy i wymierzył przeciwnikowi cios prosto w nos, z którego niemal natychmiast buchnęła krew. Thomas się zatoczył i naparł na Fornella, który w ostatniej chwili uskoczył, przez co pijany mężczyzna wpadł na szklany stolik rozbijając go na kawałki. Nie myśląc wiele podbiegłem do niego i wraz z Marcelem powaliliśmy go na ziemię, Thomas usiłował się rzucać, ale spływająca z rozciętego czoła krew zasłaniała mu widok. Tancerz kilka razy kopnął przeciwnika w twarz, w brzuch i inne ciężkie do określenia miejsca, przez co Thomas jedynie posapywał z bólu.
            Nie lubiłem przemocy, całe życie byłem zdania, że Marcel również. Lecz teraz, kiedy widziałem na ziemi ciało jego ofiary zacząłem się zastanawiać czy dobrze oceniłem przyjaciela.
            Fornell patrzył na jęczącego z bólu Thomasa i uśmiechał się szyderczo. Kucnął przy nim i spojrzał mu prosto w oczy.
            - Nigdy więcej nie waż się obrazić Lydii.
            Wstał, otrzepał kurtkę, na której osiadło trochę kurzu z okolicznych półek i ruszył do drzwi, pobiegłem za nim.
            Przejście tego samego kawałka zajęło nam dużo mniej czasu, w Marcelu dalej buzowało, miałem wrażenie, że wszyscy jakby się pochowali i ucichliby zobaczyć, kto tak oprawił ich „ukochanego” sąsiada z trzeciego piętra. Nawet pan leżący pod skrzynkami zniknął, niestety zapaszek zostawił.
            - Marcel mógłbyś mi wyjaśnić, co się tam stało? – Zapytałem, kiedy wyjeżdżaliśmy już z obskurnej dzielnicy, za co dziękowałem Bogu.
            - Nie lubię chamstwa wobec kobiet.
            - Powtarzasz się.
            - Co miałem zrobić? Czekać aż znowu przyjdzie i zacznie wyzywać Lydię? Zrozum, że w momencie, w którym zachował się jak zachował przestał być dla mnie mężczyzną. Należało mu się.
            - Nie mówię, że mu się nie należało, ale na Boga Marcel, nie wiem czy on wstanie.
            - Daj spokój Marco.- Żachnął się. – Nie uderzyłem go mocno. – Wzruszył ramionami. – Może nauczy się, że kobiety się szanuje.
            Do końca drogi milczeliśmy, jeśli można milczeniem nazwać śpiewanie Marcela. Zastanawiałem się przez cały czas, co takiego musiał zrobić Thomas Lydii, że Fornell aż tak się na niego zawziął, nigdy nie widziałem w jego oczach tak wielkiej agresji jak dziś.
            Kiedy weszliśmy do domu Lydia nadal siedziała w tym samym miejscu, nie ruszyła się nawet na krok i to mnie zaczęło zastanawiać. Czemu kobieta przez dwie godziny się nie ruszyła? Zająłem miejsce obok niej, uśmiechnęła się delikatnie, chciałem ją o coś zagadać, ale nie za bardzo wiedziałem, jaki temat mogę poruszyć. Po chwili dołączył do nas Marcel stawiając na stole butelkę wódki.


Lydia

             
            Po pojawieniu się w domu Marcela i Marco chłopaki lekko odpłynęli, widziałam na rękach Marcela zaschniętą krew, jednak nie pytałam go o nic. Nie chciałam wiedzieć czyja to krew, byłam wystarczająco przerażona wczorajszym wieczorem.
            Podczas nieobecności mężczyzn przemyślałam kilka rzeczy, przede wszystkim doszłam do wniosku, że zainteresowanie Marcela moją osobą jest, co najmniej dziwne. Nigdy wcześniej nie interesował się mną aż tak bardzo, nie wiedziałam czy było to spowodowane moją niepełnosprawnością czy czymś innym. Jeśli tak, co to mogło być? Mogłam się zgodzić, że zawsze mieliśmy dobry kontakt, od samego początku go polubiłam tak jak on mnie, jednak pozostawał tylko moim sąsiadem, nikim innym. Obawiałam się momentami, że inaczej odbiera moje zachowanie, szczególnie teraz, kiedy poniekąd jestem zdana na jego łaskę i niełaskę, kiedy Mia nie może się mną zająć robi to właśnie on. Byłam mu cholernie wdzięczna za wszystko, co dla mnie robi, ale obawiałam się, czego może chcieć w zamian.
            Mężczyźni szybko opróżnili pierwszą butelkę i zabrali się za drugą, nie pojadali niczym ani nie popijali w związku, z czym alkohol bardzo szybko trafił do krwi. Śpiewali, śmiali się i dokazywali jak prawdziwi pijani faceci a ja śmiałam się razem z nimi. Picia alkoholu odmówiłam, mimo, że bardzo tego chcieli. Nie lubiłam tracić nad sobą kontroli szczególnie, jeśli w pobliżu znajdował się ktoś obcy, w tym przypadku Marco. Mężczyzna zaskakująco podobny do Thomasa, jednak wzbudzał moje zaufanie, mimo swojego stylu bycia. Był dla mnie zbyt pewny siebie, tryskał optymizmem, wiecznie się uśmiechał, za tą maską wesołości musiało się coś kryć, pytanie tylko, co?
            Po drugiej panowie stracili nad sobą kontrolę, na stole stały już dwie opróżnione butelki i jedna w połowie. Nie przywykli do spożywania dużych ilości alkoholu, co było widać po ich zachowaniu, powoli zaczęli się zataczać. Po chwili Marco uznał, że musi iść do toalety i ledwo dowlókł swoje prawie, że, bezwładne ciało do łazienki, zostałam sama z pijanym Marcelem, to nie mogło skończyć się dobrze.
            - Lydia? – Bardziej wybełkotał niż powiedział, ale pokiwałam głową na znak, że rozumiem. – Już od dawna chciałem ci powiedzieć, że cię kocham.
            Zachłysnęłam się pitą wodą i spojrzałam na niego. Jego niebieskie oczy pełne były oczekiwania, czekał na moją reakcję a ja nie mogłam powiedzieć ani słowa.


Marco


            Wracając z toalety usłyszałem jak Marcel wyznaje miłość Lydii, nie chciałem im przeszkadzać. Fornell wiele razy powtarzał, że mu na niej zależy, więc nie mogłem przerwać tak podniosłego momentu, nie sądziłem, że przełamie się i wyzna swoje uczucia kobiecie. Zawsze był raczej nieśmiały, jednak alkohol zrobił swoje. W związku z tym, że w mieszkaniu Marcela dźwięki bardzo się niosły a ja nie chciałem ich podsłuchiwać wyszedłem z bloku na zewnątrz.
            Wdychając nocne powietrze rozglądałem się po okolicy, która wydawała się dziwnie spokojna. Wiał lekki wiatr, noce nadal były zimne, ale niebo było czyste. Wpatrując się w gwiazdy nie zauważyłem, kiedy po moich bokach pojawiło się dwóch mężczyzn. Szeptali między sobą, usłyszałem imię Marcela i Thomasa. Zacząłem się wycofywać do klatki, jednak wpadłem na trzeciego mężczyznę.
            - Mam nadzieję, że się nie spieszysz, musimy sobie porozmawiać. – Uderzył mnie w twarz, upadłem na kolana całkowicie tracąc równowagę.

            - Nie ma, co się z nim pieścić! – Poczułem jak coś ostrego wbija mi się między żebra, upadłem na krawężnik i nagle świat pochłonęła całkowita ciemność, nie widziałem już gwiazd. 


Jestem i ja! 
Wiem, że rozdział miał pojawić się już dawno, dawno temu, ale co poradzić, jestem leniem z natłokiem obowiązków. Wygrana Polaków dała mi tak duży zastrzyk energii, że rozdział powstał! :D Przepraszam za zwłokę! 
Rozdziały u Was nadrobię tak szybko jak tylko będę mogła. Kończy się rok szkolny, więc przybywam z większą ilością czasu, z energią (wszystko dzięki Euro! tęskniłam za tymi emocjami) i zapałem do pracy. Spodziewajcie się mnie u Was na blogach w przyszłym tygodniu, w ten piątek wystawienie ocen, więc wreszcie będę miała czas na bloggera :D 
Pozdrawiam cieplutko i liczę na komentarze! ♥