czwartek, 31 marca 2016

Rozdział III

Lydia



                        Siedząc samotnie w domu wreszcie miałam chwilę by odetchnąć. Od mojego powrotu do domu minął już ponad miesiąc. Był środek maja, a pogoda w tym roku dopisywała. Ciepłe promienie słońca wdzierały się do mojego mieszkania przez spore okna. Kochałam słońce, bijące od niego ciepło i tą atmosferę, która się pojawiała, kiedy wisiało na niebie. Zdawało mi się, że ludzie są dla siebie milsi i bardziej serdeczni, kiedy świeci słońce. Ja zawsze byłam o wiele szczęśliwsza, nie lubiłam, kiedy cokolwiek przysłaniało jego blask.
                         Po raz pierwszy od paru tygodni byłam sama. W moim domu, co chwilę się ktoś pojawiał, jakby wszyscy myśleli, że nie dam sobie rady sama. Prawda była taka, że we wszystkim bym sobie poradziła, potrzebowałam jedynie pomocy przy ubieraniu i myciu się. Resztę rzeczy byłam w stanie wykonać sama, jednak sprawiało mi to ogromną trudność. Moi przyjaciele chyba to dostrzegali, dlatego postanowili mi pomóc za wszelką cenę. Byłam im naprawdę wdzięczna jednak sytuacja ta nie mogła trwać wiecznie. Kiedyś założą swoje rodziny i nie będą mieli czasu na pomaganie mi w każdej czynności.
                        Mia przyjeżdżała codziennie rano, pomagała mi w porannej toalecie i ubraniu się. Robiła mi również śniadanie i szykowała przekąski na cały dzień. Kilka minut po jej wyjściu zawsze pojawiał się Marcel z uśmiechem niosącym pociechę. Spędzaliśmy przyjemne kilka godzin w swoim towarzystwie. Naprawdę mi pomagał. Dzięki niemu widziałam światełko w tunelu. Równo o szesnastej pojawiała się Mia, żeby zawieźć mnie na rehabilitację. Po powrocie jadłyśmy razem kolacje i Mia jechała do domu, żeby zająć się swoim własnym życiem i moją kochaną Coco. Tracili na mnie zbyt wiele czasu i bardzo mi to przeszkadzało. Wiele razy proponowałam, że wynajmę jakąś opiekunkę jednak mi nie pozwalali.
                        Korzystając z wolnego czasu postanowiłam przejrzeć pocztę, która już od kilku dni leżała na stosiku nieruszona. Z ogromnym wysiłkiem podjechałam do stolika i położyłam listy na kolanach. Przeglądając pierwsze koperty nie znalazłam niczego ciekawego, rachunki, reklamy, powiadomienia o kolejnych „wygranych” w przeróżnych konkursach i jeden list, który szczerze mnie zadziwił. Nie miał na sobie logo żadnego banku ani niczego takiego. Była to zwykła prosta biała koperta z moim nazwiskiem wypisanym pięknymi kształtnymi literami. Zanim ją otworzyłam kilka razy przewróciłam ją w dłoniach. Westchnęłam cicho i rozerwałam klej.
                        Przed oczami miałam długi list napisany ręcznie, eleganckim charakterem pisma.


„Szanowna Pani Fischer,
                        Zostaliśmy powiadomieni o Pani wypadku, z przykrością musimy stwierdzić, że ze względu na Pani nieobecność na egzaminie z języka prowadzącego sesja nie zostaje zaliczona. W normalnych warunkach groziłoby to wydaleniem z uczelni, nie zgłosiła się Pani również na egzamin poprawkowy, oraz nie osiągnęła Pani normy frekwencyjnej. Jednak ze względu na okoliczności, przez, które nie mogła Pani dotrzeć na egzaminy oraz zajęcia postanowiliśmy dopuścić Panią do egzaminu poprawkowego z zakresu materiału całego semestru. Egzamin pisemny odbędzie się z trzech języków (A, B, C), natomiast egzamin ustny tylko z dwóch języków (B, C). Prosimy o pilny kontakt z rektoratem w tej sprawie.

Kwiecień, 2015
Elke Heidenreich

                                                                                                                                                                   REKTOR”


                       Przeczytałam list kilka razy i nie wierzyłam w to, co widzę. Czy to oznaczało, że miałam szansę zaliczyć semestr? Nie musiałabym ponownie aplikować na studia? W moim sercu coś się poruszyło, poczułam, że teraz może być już tylko lepiej.
                        Wybrałam numer rektoratu w mojej uczelni i czekałam aż połączenie się zacznie. Nerwowo pukałam paznokciami w obicie wózka i przygryzałam wargę zastanawiając się, kiedy wyznaczą mi termin egzaminu. Obawiałam się również katedry, w której miałam pisać egzamin. Wszystko zależało od egzaminatora, który miał mnie przyjmować w danym terminie. 
                        - Witam, instytut lingwistyki stosowanej Uniwersytetu Dortmundzkiego, w czym mogę pomóc?
                        - Witam, z tej strony Lydia Fischer, studiuję stacjonarnie lingwistykę stosowaną, studia drugiego stopnia.
                        - Rozumiem, pan Heidenreich zostawił informację dotyczącą pani egzaminu poprawkowego. Egzamin pisemny ma się odbyć trzeciego czerwca o godzinie jedenastej w drugiej katedrze. Egzamin językowy odbędzie się siódmego czerwca o godzinie ósmej również w drugiej katedrze.
                        - Dziękuję bardzo.
                        - Pan rektor również prosił, żeby skierować panią do pana Friedricha Dürrenmatta, rzecznika osób niepełnosprawnych, zakładam, że zostanie skierowana do Biura Osób Niepełnosprawnych i do samego rektora. Życzę powodzenia!
                        - Dziękuję bardzo za informację. Do widzenia.
                        Zakończyłam połączenie i wyjrzałam przez okno, słońce powoli wychylało się zza chmur. Zostało mi niewiele czasu do egzaminów a potrzebowałam go dużo więcej niż miałam by powtórzyć materiał. Przez długi czas spędzony w szpitalu wiedza dziwnie wyleciała mi z głowy. 
                        Postanowiłam tego dnia usystematyzować moją wiedzę dotyczącą gramatyki w języku hiszpańskim jednak nie było mi to dane, zanim zdążyłam ruszyć książki i notatki usłyszałam głośny dźwięk przychodzącej wiadomości, zaklęłam się w duchu, że nie wyciszyłam urządzenia. Przeczytałam wiadomość i uśmiechnęłam się pod nosem, napisał do mnie sprawca wypadku prosząc o spotkanie. Zegar wskazywał dopiero trzynastą, więc przystałam na propozycję obiadu w jego towarzystwie. Pomyślałam, że im szybciej będę miała to spotkanie za sobą tym lepiej dla mnie, szybciej uporam się z wypadkiem.
                        Całą radość, którą wywołał list z uczelni zabiło wspomnienie wypadku. Chwila nieuwagi zniszczyła mi życie. Próbowałam oszukać wszystkich wokół i siebie samą, że doskonale sobie radzę. Momentami marzyłam tylko o tym, żebym zginęła zamiast zostać niepełnosprawna. Niedowład nóg był dla mnie dużo gorszy niż śmierć, przez brak możliwości ruchu umarłam wewnętrznie. Egzystowałam z dnia na dzień, odliczając czas do rehabilitacji, która była jedynym momentem jakiejkolwiek aktywności fizycznej i do snu. W snach chodziłam, biegałam i latałam. Uprawiałam sporty, nawet te ekstremalne, których wcześniej się obawiałam. Tylko w nocy odpoczywałam od udawania, że jest w porządku i okłamywania przyjaciół.
                        Szybko odpisałam mu, że możemy się spotkać o szesnastej i przystąpiłam do szykowania się. Przyznam, że samej szło mi to dosyć opornie, nie byłam w stanie zmienić sama spodni, więc stwierdziłam, że zostanę w tym, w czym jestem. Narzuciłam na siebie tylko cienką skórzaną kurtkę i poprawiłam makijaż. Prezentowałam się całkiem nieźle, jednak od paru tygodni całkowicie przestało mi zależeć na tym jak wyglądam.
                        Równo o szesnastej siedziałam już w restauracji gdzie się umówiliśmy. Znajdowała się ona ledwie kilka minut drogi od mojego domu, jednak teraz droga zajęła mi prawie pół godziny. Moje ręce absolutnie nie przywykły do prowadzenia wózka i nie potrafiłam jechać prosto. Co rusz wpadałam na ludzi, którzy patrzyli na mnie z politowaniem, nienawidziłam tego uczucia z całego serca.
                        Nerwowo patrzyłam na zegar, który wybił godzinę siedemnastą. Mój towarzysz spóźniał się już równą godzinę. Obiecałam sobie, że jeśli za piętnaście minut nie przyjdzie to wychodzę. Ponad wszystko nienawidziłam niepunktualności. Zawsze wychodziłam z domu dużo wcześniej niż powinnam, aby tylko dotrzeć na umówione spotkanie na czas, nie wyobrażałam sobie tego, że mogłabym się gdziekolwiek spóźnić. Jeden raz zrobiłam wyjątek, zaspałam i skutki tego odczuwam aż do dziś.
                        Westchnęłam cicho obserwując rozmawiających ze sobą ludzi, ich partnerzy przynajmniej byli punktualni.
                        - Lydia! Przepraszam za spóźnienie, jednak nie mogłem się wcześniej wyrwać z pracy.- Spojrzałam na stojącego nade mną Niemca i uśmiechnęłam się.
                        - Nic nie szkodzi.




Marco



                        Wracając z treningu postanowiłem wstąpić do restauracji gdzie od jakiegoś czasu pracowała moja dobra koleżanka z dzieciństwa. Szedłem jedną z Dortmundzkich ulic ciesząc się wszechobecnym ciepłem i pięknymi promieniami słońca. Niektórzy ludzie odwracali się za mną szepcząc między sobą czy to na pewno byłem ja. Ich reakcje zawsze wywoływały na mej twarzy uśmiech i chętnie pozowałem z nimi do zdjęć czy dawałem autografy.
                        Wszedłem do restauracji i stanąłem na samym środku szukając wzrokiem jakiejś pracowniczki. Przy jednym ze stolików siedziała piękna kobieta, jej blond włosy opadały na ramiona kaskadą, jej niebieskie oczy błyszczały w delikatnym słonecznym świetle. Cała jej twarz promieniała, uśmiechała się pokazując rząd równych ząbków. Była piękna.
                        Lydia.
                        Nie wiedziałem, że ma partnera życiowego, oczywiście spodziewałem się, że mogła kogoś mieć. Była piękną i naprawdę bardzo miłą dziewczyną, rozmawiałem z nią tylko kilka minut jednak szybko trafiła do mojego serca. Rozpoznała mnie od pierwszej chwili jednak nie nalegałabym opowiadał o treningach czy o tym jak wygląda moje życie. Ciekawiło ją bardziej moje zdrowie i to mi schlebiało. Dawno wyleczyłem poprzednią kontuzję i nie spotkałem jej ponownie w ośrodku rehabilitacyjnym, a chciałem.
                        Jedna z kelnerek szybko mnie zauważyła, pociągnęła mnie za łokieć prosto na zaplecze.
                        - Lary jeszcze nie ma, chcesz żebym coś jej przekazała?
                        - Tak, jakbyś mogła powiedz jej, że byłem i jeśli może to niech dziś do mnie wpadnie. Mam do niej ważną sprawę.
                        - Rozumiem, zadzwonić do ciebie jak przyjdzie?
                        - Nie, niech po prostu wpadnie do mnie wieczorem. Dzięki.
                        Jadąc do domu zastanawiałem się, z kim spotkała się Lydia. W gruncie rzeczy nie powinno mnie to interesować, była jedynie koleżanką Auby. Jednak coś w jej oczach, w jej spojrzeniu kazało mi o niej myśleć. Rozmyślając o pięknej blondynce, przeoczyłem zakręt prowadzący do mojego domu i bezwiednie skierowałem się wprost pod drzwi mojego dobrego przyjaciela. Auba powinien o tej godzinie być w domu, na co szczerze liczyłem.
                        Stojąc przed drzwiami przyjaciela nie wiedziałem czy dobrze robię. Zanim zapukałem do drzwi westchnąłem głęboko i dopiero po stwierdzeniu, że żyje się tylko raz odważyłem się zastukać. Przywitało mnie siarczyste przekleństwo rzucone przez Aubę, zaśmiałem się cicho pod nosem i czekałem aż ukaże mi się w drzwiach, krzycząc, że nie mam niczego ciekawszego do roboty niż męczenie go.
                        - Nie znudziłem ci się jeszcze na treningu? – Zapytał wesoło owijając swoje kształtne bioderka ręcznikiem.
                        - Mogłeś się ubrać zanim otworzyłeś, co gdyby to była prasa nie ja? – Auba uśmiechnął się drapiąc się w mokre jeszcze włosy.
                        - Moje fanki podziwiałyby inne moje atrybuty niż te, które zazwyczaj widzą na boisku. – Przewróciłem oczami.
                        - Tobie tylko jedno w głowie Auba. Słuchaj, mam do ciebie sprawę.
                        Pierre usiadł na krześle przy kuchennym stole i spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem.
                        - Jaką?
                        - Pamiętasz jak byliśmy razem na rehabilitacji? – Pokiwał głową. – Tam poznałeś mnie z taką dziewczyną...
                        - Zapomnij.
                        - Czemu? – Uważnie obserwowałem kamienną twarz przyjaciela z boiska i zastanawiałem się, o co może mu chodzić.
                        - To nie jest dziewczyna dla ciebie Marco i nie rozmawiajmy o tym więcej. Nie masz ochoty dziś wyskoczyć na jakieś piwo?
                        Spojrzałem na Aubę i nie wierzyłem w to, co słyszę, nie była kobietą dla mnie? O co mogło mu chodzić?



Lydia



                        Ten wieczór spędzałam również sama, wokół mnie leżały notatki z całego semestru a ja usiłowałam przyswoić sobie jak tworzyć stronę bierną w języku hiszpańskim. Leciała cicha klasyczna muzyka, która zawsze pomagała mi się skupić, na stoliku niedaleko mnie paliła się świeczka o zapachu mango przyjemnie zmieniająca zapach w całym domu. Kochałam świeczki ponad wszystko. Mimo tego, że cały wieczór się uczyłam, czułam się przyjemnie odprężona. Czasami samotność dobrze na mnie działała.
                        W trakcie rozpisywania zasad tworzenia strony biernej usłyszałam donośne pukanie do drzwi. Zegar wskazywał dwudziestą pierwszą siedemnaście i zastanawiałam się, kto o tej porze mógł czegoś ode mnie chcieć? Ciężko przenosząc się na wózek zrzuciłam wszystkie papiery na podłogę i przeklęłam pod nosem. Nienawidziłam tej bezsilności. Podjechałam do drzwi i otworzyłam je z bijącym sercem.

                        - O matko, jesteś ostatnią osobą, której bym się tu spodziewała. – Powiedziałam zdziwiona patrząc na mojego gościa.   





Witam serdecznie! 

I znowu przepraszam za obsuwę, ale jak mówiłam już wcześniej całe moje życie kręci się wokół matematyki i szkoły. Nawet święta spędziłam na rozwiązywaniu zadań. 
Rozdział jest krótszy niż planowałam, ale w niektórych momentach po prostu nie wiedziałam co napisać. Wszystko wydawało mi się zbyt banalne, więc nie gniewajcie się za długość (i jakość..) tego rozdziału. 
Zapraszam do komentowania i obserowania bloga, to naprawdę strasznie motywuje. 
I dziękuję Wam za wszystkie komentarze, obserwacje i wyświetlenia, których jest już ponad tysiąc! Jak na tak krótki czas istnienia bloga to ogromnie dużo dla mnie znaczy. 
Szczególnie chciałabym podziękować Cierpienie za komentarz, który zmotywował mnie do napisania końcówki (i w sumie zmienienia fabuły), ogromnie Ci dziękuję również za nominację do LA, odpowiedzi wkrótce się pojawią.
I przepraszam za wszelkie nieścisłości, nie ma chyba wydziału lingwistyki stosowanej w Dortmundzie ani takiego uniwersytetu, ale musiałam to zmienić na rzecz opowiadania;-; (nie mam pojęcia jak wyglądają studia, ani listy z uczelni także przepraszam;-;) 

Kocham Was!

Bardzo proszę o komentarze, które naprawdę motywują, nawet te króciutkie♥ 

Pozdrawiam cieplutko♥

wtorek, 22 marca 2016

Rozdział II

Lydia
Jako mała dziewczynka zawsze się zastanawiałam jak to jest nie móc ruszyć nogą czy ręką. Gdy po raz pierwszy złamałam sobie nogę, odczułam coś co do tej pory było mi obce - bezsilność. Cudem dałam radę wytrzymać kilka tygodni zakuta w gips. Teraz siedząc na wózku doceniłam te tygodnie. Wtedy wiedziałam, że stanę na nogi i nic mi nie będzie, co najwyżej kilka tygodni będę musiała uczęszczać na rehabilitację aby wszystko wróciło do normy, żeby mój organizm wrócił do normalności. Lecz teraz nie wiedziałam czy kiedykolwiek jeszcze będę w stanie chodzić, czy kiedykolwiek pójdę do piekarni po bułki.
Kiedy wybiła ósma rano dawno już nie spałam, leżałam tępo wpatrując się w sufit. Niegdyś wręcz wyskakiwałam z łóżka aby szczęśliwa móc powitać nowy dzień. Podniosłam się na łokciach i spojrzałam w okno, ciemne chmury zakryły cały jego błękit, po szybach spływały krople. Pogoda była paskudna, tak samo jak mój humor. Kilka minut później w moim pokoju znalazła się Mia. Jak zwykle tryskała humorem.
- Nie śpimy! Nie lenimy się! – Krzyknęła odsłaniając okna.
- Przecież nie śpię.
                Odwróciła się do mnie, jej czarne włosy poleciały zaraz za nią, uwalniając drobinki perfum, których dzisiaj rano użyła. Urzekł mnie ich zapach. Na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech.
- Doprawdy? Śniadanie już czeka!
                Pokręciłam tylko głową.


~*~


Siedziałam z Mią na rogowej kanapie i omawiałyśmy nowy błyszczyk mojej najlepszej przyjaciółki. Odcień wręcz powalił mnie na kolana a z braku lepszych tematów postanowiłam dokładnie ją wypytać o szczegóły dotyczące tego produktu. Po chwili znałam już dokładny adres sklepu w którym go zakupiła oraz szczegółowy opis pracującej tego dnia ekspedientki. Nasze rozważania dotyczące dwóch kolorów błyszczyka z tejże drogerii przerwał donośny męski śpiew.
Zaniosłam się śmiechem a Mia zniesmaczona spojrzała na sufit licząc, że właściciel mieszkania wyżej przestanie śpiewać.
- On często ci daje takie koncerty?- Codziennie. Brakowało mi tego w szpitalu. – Przyznałam spoglądając na dłonie.
Zauważyłam, że od kiedy opuściłam mury szpitala coraz ciężej myślało mi się o tamtym okresie w moim życiu. W gruncie rzeczy wszystkie dni tam zlały mi się w jeden długi, samotny wieczór. Irytowała mnie każda wzmianka o nim w telewizji, lecz pamięć bez przerwy podsuwała mi obrazy tamtejszych lekarzy, Sali operacyjnych czy nawet toalet. Do tego stopnia przywykłam do płacenia za telewizję, że przez pierwsze dni przed włączeniem odbiornika wychodziłam z pokoju tylko po to żeby znaleźć automat w którym mogłabym uiścić opłatę.
Chciałam zamknąć rozdział dotyczący szpitala, ale wiedziałam, że to niemożliwe dopóki nie mogę chodzić. Praktycznie codziennie czekała mnie wizyta w klinice w celu rehabilitacji. Niby dwa różne miejsca, ale atmosfera jest dokładnie taka sama, nawet zapach podobny. Drugim problemem był mężczyzna, który mnie potrącił. Nie zamierzał dać mi spokoju dopóki nie „spłaci swojego długu”. Chciałam o nim zapomnieć jak najszybciej. Patrząc na jego twarz słyszałam pisk opon, dźwięk łamanych kości i widziałam to niebo, tą ulicę i maskę jego samochodu.
Łza spłynęła mi po policzku zanim zdążyłam ją opanować. Mia lekko pogłaskała moją dłoń, ale nie zadawała pytań, byłam jej za to wdzięczna. Jęknęła tylko głośno, kiedy mój sąsiad doszedł do refrenu piosenki i zaczął praktycznie krzyczeć na cały wieżowiec.
- Ja bym go na twoim miejscu zabiła.
Zaśmiałam się cicho i z rozkoszą wysłuchiwałam solo sąsiada, to był jeden z elementów należących do mojego życia. Normalnego życia, nie tego szpitalnego.
- Nie zapomniałaś o czymś? – Zapytałam ją po chwili.- A o czym miałam zapomnieć? – Kiedy spojrzała na mnie podniosłam jedną brew do góry i przyglądałam jej się ze szczerym zdziwieniem.
Naprawdę zapomniała czy się zgrywała?
- O cholera! Zapomniałam na śmierć, przepraszam Lydia!
                Znowu się zaśmiałam obserwując jak się mota i uderza otwartą dłonią w czoło.
             
- Nic się nie stało, zresztą nie wiem czy dałabym radę się nią zająć. Mogłabyś póki nie stanę na nogi
- Oczywiście!
                Westchnęłam ciężko, kolejnym elementem mojego życia, którego tak bardzo brakowało mi w szpitalu były codzienne spacery z moją suczką rasy husky. Coco była pełna życia i młoda, dokładnie tak jak ja. Kochałam ją ponad wszystko a nasze spacery były już rutyną, najbardziej wyczekiwaną porą dnia. Na nią mogłam liczyć, była najcudowniejszym psiakiem z jakim miałam kontakt w całym moim życiu. Kolejna przyjemność życia codziennego została mi odebrana przez wypadek.
Poranek minął dosyć szybko, zanim zdążyłam się obejrzeć Mia oznajmiła mi, że musi iść na zajęcia.
- Lydia, pewna jesteś, że dasz sobie radę?
- Kochanie, ja nie umieram tylko mam niesprawne nogi. Dam sobie radę, poważnie.
- No dobrze, mam nadzieję! Do zobaczenia! Będę po szesnastej, żeby zabrać cię na rehabilitację.
Nie minęło pięć minut kiedy rozległo się głośne pukanie do drzwi. Udałam się tam zastanawiając się czego tym razem zapomniała moja przyjaciółka. Była roztargniona jak nikt inny kogo znałam. Zamiast niewysokiej mulatki ukazał mi się wysoki mężczyzna ze zniewalającymi błękitnymi oczami i ciemnobrązową jeszcze wilgotną czupryną.
- Boże Lydia jak ja się martwiłem! Myślałem, że nie żyjesz!- Tylko poniekąd.- Nie słyszałem szczekania Coco, ani nie widziałem cię jak grzejesz się w słońcu na balkonie jak do tej pory. Co się stało?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć spojrzał na mnie i dokładnie przyjrzał się mojemu wózkowi. W jego oczach pojawił się nieopisany ból, smutek i jedna emocja, której nie potrafiłam opisać. Z jego twarzy zniknął wesoły uśmiech ulgi, pojawił się zacięty wyraz, którego szczerze nienawidziłam. Pojawiał się zawsze gdy był zły.. Czy był zły na mnie?
- Mogę wejść? – Skinęłam głową i przesunęłam się wózkiem na tyle, by był w stanie się przecisnąć.
Wszedł do mojego mieszkania i rozejrzał się.
- Gdzie Coco?- U Mii, nie byłabym w stanie jej wyprowadzać. – Przyznałam cały czas obserwując jego twarz. Nie zmienił jej wyrazu, nadal zdawał się być wściekły. Poszedł do kuchni i włączył czajnik, żeby zagotowała się woda. Spojrzał w okno i wyraźnie się nad czymś zastanawiał.- Mógłbym się nią zająć, przecież mieszkam tylko piętro wyżej.- Marcel, nie mogłabym cię o to prosić. I tak masz dużo pracy, treningi, a dobrze wiesz, że Coco potrzebuje bardzo dużo uwagi.
Pokiwał tylko głową i nie odezwał się ani słowem.
- Jak do tego doszło? – Zapytał po raz pierwszy zawieszając na mnie wzrok dłużej niż sekundę.
Głośno westchnęłam i spojrzałam mu w oczy, dopiero teraz dotarło do mnie jak bardzo mi go brakowało. Jak bardzo źle się czułam bez niego. Opowiedziałam mu całą historię, zaczynając od szczegółowego opisu dnia wypadku. Uważnie mnie słuchał cały czas stojąc oparty o bufet, zmienił pozycję tylko raz w celu wyłączenia gotującej się wody.  W pewnym momencie nie wytrzymałam i łzy zaczęły płynąć mi z oczu. Ani słowem nie wspomniałam o sprawcy wypadku.
- Dlaczego nic nie wiedziałem?
Jego głos nie był pełen wyrzutu jakby się mogło wydawać, przepełniał go nieopisany smutek. Ale nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Dlaczego nie pomyślałam o nim w trakcie długich samotnych chwil w szpitalu? Czy aby na pewno? Po chwili rozmyślania w kompletnej ciszy dotarło do mnie, że nie chciałam, żeby mnie widział w tym stanie.
- Nie chciałam, żebyś mnie taką oglądał. Byłam w naprawdę kiepskim stanie Marcel.
Pokiwał głową na znak zrozumienia i uśmiechnął się po chwili.
- Co powiedział lekarz? Kiedy się tego pozbędziesz?  - Zapytał  wskazując brodą mój wózek.- Prawdopodobnie nigdy.
Spojrzałam w okno i pojedyncza łza znów spłynęła po moim policzku. Marcel podszedł do mnie i kucnął przy mnie. Podtrzymał moją brodę zmuszając do popatrzenia na siebie.
- Będziesz chodzić rozumiesz? I ja ci w tym pomogę. Obiecuję Lydia.
Wywołał na mojej twarzy szczery uśmiech. Umiał mnie pocieszyć jak nikt inny. Wstał z kucek i spojrzał na zegarek. Minęła jedenasta.
- Ty nie powinieneś mieć treningu teraz? – Zapytałam patrząc jak mężczyzna w dresie odpala laptopa.- Mam drobną kontuzję, jestem zwolniony do końca miesiąca.
                Nie odezwałam się ani słowem i z wielkim trudem przeniosłam się z wózka na sofę, na samym końcu prawie upadłam, gdy wózek odjechał za daleko.
- Lydia! Mogło ci się coś stać, następnym razem masz mi powiedzieć, pomogę ci.
- Oh Marcel, a co będzie kiedy zostanę sama w domu i ciebie nie będzie w pobliżu? Muszę sobie jakoś sama dawać radę.
- W takim razie się wprowadzam! – Stwierdził wesoło opadając na poduszki obok mnie. -  Będziemy mieli czas dogłębnie się poznać. – Wykonał zabawny taniec brwi.
                Zaśmiałam się cicho i spojrzałam na wyświetlacz laptopa. Od chwili leciała czołówka naszego ukochanego serialu. Spojrzałam na niego pytającym spojrzeniem.
-Uznałem, że jesteś w tyle skoro tyle czasu nie było cię w domu.- I nawet się nie mylisz.- Przyznałam szczerze uświadamiając sobie ile odcinków mam do nadrobienia.- Nigdy się nie mylę. – Puściłam tę uwagę mimo uszu i zagłębiłam się w początkowych scenach odcinka.


~*~


                Zegar wybił szesnastą kiedy ktoś ponownie zapukał do drzwi. Marcel nie pozwolił mi się ruszyć tylko sam bohatersko pognał do przedpokoju aby wpuścić przybysza. Nie zdziwiłam się gdy zobaczyłam Mię wkraczającą do salonu z pytającą miną.
- Kto to? – Zapytała nie zważając na obecność Marcela w pokoju.
- Sąsiad z góry, Marcel, Mia. Poznajcie się.
-To ten od koncertów? – Zapytała zdejmując  z siebie brązową skórzaną kurteczkę.
                Marcel spojrzał na mnie speszony.
- Nie wiedziałem, że to słychać. – Przyznał drapiąc się po szyi.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. – Zaśmiała się Mia.


~*~


                Po godzinie dotarłyśmy do kliniki w której odbywała się moja rehabilitacja. Lekarz kiedy mnie zobaczył uśmiechnął się dobrodusznie. Pamiętał mnie z poprzednich wizyt.
- Pani Fischer! Jak miło panią widzieć.
- Pana również. – Uśmiechnęłam się. – Od czego dzisiaj zaczynamy?
Lekarz wprowadził mnie do Sali i usadził na urządzeniu, które prostowało moją nogę i potem ją z powrotem zginało. Ćwiczenie to nie wymagało ode mnie żadnego zaangażowania, ponieważ maszyna wykonywała ruchy za mnie, służyło to jedynie rozgrzaniu moich mięśni do dalszych ćwiczeń. Niestety większość ćwiczeń, które wykonywałam służyła jedynie temu aby mięśnie nie zanikły. Lekarz powiadomił mnie, że próbować chodzić mogę dopiero po miesiącu, efektów możemy spodziewać się po dwóch, trzech miesiącach od rozpoczęcia „chodzenia” w trakcie rehabilitacji.
Siedziałam wsłuchując się w muzykę lecącą z głośników, która miała pomóc wszystkim pacjentom w leczeniu. Zamknęłam oczy i czułam przyjemną pracę mięśni połączoną z muzyką, robiłam coś co miało mi pomóc w chodzeniu i szczerze mówiąc była to jedna z przyjemniejszych części tego dnia.
- Lydia! – Moje głośno wypowiedziane imię przerwało przyjemną chwilę relaksu. Otworzyłam oczy i spodziewałam się zobaczyć mojego lekarza, jednak zobaczyłam kogoś najmniej spodziewanego w tym momencie.
- Auba, miło cię widzieć. Co tu robisz? – Zapytałam szczerze zdziwiona obecnością dawnego przyjaciela akurat w tym miejscu.
- Raczej ja powinienem cię o to spytać. Jestem piłkarzem i bycie w ośrodku rehabilitacyjnym jest częstym zjawiskiem w moim zawodzie.
- Dokładnie śledzę twoją karierę i nie słyszałam, żeby coś ci się stało. – Przewrócił oczami i uśmiechnął się szeroko.
- Przyjechałem z przyjacielem. – Wyszczerzył się. – A ty co tu robisz?
- Nie widzisz? Mam problem z nogami. – Przewrócił oczami po raz kolejny.
- Zawsze kochałem twoją bezpośredniość. A konkretniej?
                Kiedy otworzyłam usta, by mu odpowiedzieć otumanił mnie niesamowity głos. Jego głęboka barwa przyprawiła mnie o dreszcze na całym ciele. Czułam jakby delikatna mgiełka nadal pieściła moje ciało za sprawą niesamowitego basu mężczyzny, który stał zaraz za mną. Wszystkie mięśnie w moim ciele się zbuntowały i zwiotczały, cieszyłam się, że siedzę. Czułam jak moje serce przyspiesza a ja zastanawiałam się jak ktoś tylko za sprawą głosu jest w stanie wprawić mnie w takie otumanienie.
- Auba, czy ty nie potrafisz wytrzymać chwili bez podrywania? Na sekundę cię z oczu nie można spuścić.
Mój stary przyjaciel tylko się zaśmiał i spojrzał na swojego towarzysza.
- Marco, to moja dawna przyjaciółka Lydia, Lydia, to mój przyjaciel z klubu Marco.
                Spojrzałam na Marco i zamarłam. Kiedyś już go widziałam, jednak nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Dopiero kiedy przemyślałam słowa Auby dotarło do mnie skąd znam mężczyznę. Marco Reus! Robin i Batman! Uśmiechnęłam się. Na żywo Marco robił dużo większe wrażenie niż w telewizji.  Zawsze uważałam go za przystojnego jednak to jak wyglądał w rzeczywistości było nie do opisania.
- Miło cię poznać Lydia. – Powiedział a jego głos ponownie mnie opatulił.
- Ciebie również Marco.


~*~


Witam wszystkich serdecznie! Przepraszam bardzo za tyle dni nieobecności, ale zmieniam klasę. I niestety dochodzi mi rozszerzona matematyka. W ciągu kilku tygodni musiałam (nadal muszę:c)  nadrobić materiał siedmiu miesięcy rozszerzenia. Więc moje życie kręci się głównie wokół matematyki...Teraz się rozchorowałam i znalazłam trochę czasu żeby napisać ten rozdział. Wiem, że jakościowo jest kiepski, ale chciałam coś dodać, mam nadzieję, że nie jesteście zawiedzione mną jakoś mocno:( Zbliżają się święta i w trakcie nich powinien pojawić się trzeci rozdział, ale już teraz życzę Wam Wesołych Świąt! I bogatego zająca :p 

Dziękuję za liczne odwiedziny, obserwacje i naprawdę motywujące komentarze! :D 
Zaległości na blogach postaram się nadrobić jak najszybciej. :) 

Mimo nieobecności, liczę na Wasze komentarze, pamiętajcie, że nawet ten króciutki komentarz strasznie motywuje! :D

czwartek, 3 marca 2016

Rozdział I

Lydia
Pierwszy raz siadając na wózku dotarło do mnie jak ciężkie jest życie inwalidów. Nigdy nie zwracałam na nich specjalnej uwagi. Oczywiście, gdy widziałam ich na mieście szczerze współczułam ale po chwili ulatywali z mojej pamięci. Nigdy nie myślałam jak wygląda ich codziennie życie ale w najbliższych dniach miałam się przekonać na własnej skórze jak to jest.  Póki byłam w szpitalu życie wydawało się banalne, pielęgniarki służyły pomocą a i szpital był wprost rajem dla inwalidów. Wszechobecne podjazdy były niezwykle pomocne i  użyteczne. Lecz już za kilka godzin miałam zostać wypisana do domu. Miałam być całkowicie sama.
                Równo o godzinie szóstej rano do Sali na której leżałam, niestety sama, weszła bardzo miła i młoda pielęgniarka. Była wysoką, ale szczupłą kobietą o karmelowych włosach i przepięknych zielonych oczach, ich odcień przywodził mi na myśl liście brzozy we wczesnym stadium rozkwitu.  Miała pięknie wykrojone, duże usta, których pozazdrościłaby jej niejedna dziewczyna. Często widywałam ją na nocnych dyżurach i domyślałam się, że robi wszystko by tylko utrzymać rodzinę. Zazwyczaj biegała po oddziale z podkrążonymi oczami i potarganymi włosami jakby dopiero co wstała z łóżka albo zarwała kilka nocy, oczywiście wyglądała tak z powodu licznych dyżurów które na siebie brała. Zakładałam że to musi być jej pierwsza praca w tym fachu, ewentualnie druga.  Czasem popełniała błędy lecz nigdy nie miałam jej tego za złe. Nie miałam serca powiedzieć jej niczego złego, szczególnie, że wyglądała na wyjątkowo miłą i wrażliwą osobę.
                - Dziś panią wypisują, wiedziała pani? To miło wreszcie opuścić te mury, prawda?
                Zajęta obserwowaniem jej poczynań z termometrem przy moim czole nawet nie zrozumiałam sensu jej słów. Wypis? Dzisiaj?
                - Nie wiedziałam nawet. – Przyznałam szczerze. Pielęgniarka uśmiechnęła się dobrodusznie i poklepała mnie po ramieniu.
                - Wypisy zaczynają się dopiero o godzinie trzynastej, ma pani jeszcze czas żeby powiadomić rodzinę czy przyjaciół. O siódmej rano jest obchód, pan doktor wszystko pani wytłumaczy.
                Powoli zaczęła wycofywać się z Sali gdy nagle się odwróciła.
                - Proszę być dobrej myśli, pan doktor na pewno pani pomoże.  Miłego dnia!
                Ale jak to miałam być wypisana? Dzisiaj?
                W tamtym momencie po raz pierwszy zaczęłam się zastanawiać jak będzie wyglądać moje samodzielne życie, bez chłopaka, rodziców czy współlokatora. Czy moje skromne mieszkanko na siódmym piętrze miało zostać jakoś dostosowane? Dziękowałam Bogu, że wybrałam nowoczesny wieżowiec z windą na miejsce mojego stałego pobytu, a nie blok z czterema piętrami. Niewątpliwie musiałabym się teraz przeprowadzić.
                Wypadek wiele zmienił w moim życiu, nie zaliczyłam jednego z ważniejszych egzaminów mimo, że bardzo chciałam. Groziło to wydaleniem mnie z uczelni,  ostatnie pięć lat życia poświęciłam na naukę i miał to zmarnować jeden wypadek? Jedna niby niegroźna stłuczka potrafi zmienić tak wiele. Przez pierwsze dni pobytu w szpitalu nie wierzyłam, że to się naprawdę wydarzyło. Nie chciałam przyjąć do świadomości, że prawdopodobnie nigdy już nie będę w stanie chodzić. Co z moimi pasjami? Kochałam biegać. Jako mała dziewczynka kochałam również tańczyć. Nie robiłam tego od kiedy skończyłam dwanaście lat, co nie zmieniało faktu, że teraz mnie to bolało. Do końca życia miałam siedzieć na wózku..
                Równo o siódmej do Sali wkroczył lekarz, który zajmował się mną przez ostatnich kilka tygodni, a za nim kilku mężczyzn i dwie kobiety. Widziałam ich pierwszy raz w życiu.
                - Witam, czy przeszkadzać pani będą studenci na praktykach w trakcie konsultacji?
                Pokręciłam głową i przyjrzałam się im dokładniej. Byli wierną kopią doktora, białe kitle i wystające na dole czarne spodnie. Mężczyźni mieli zaczesane włosy dokładnie tak jak on, do tyłu lecz lekko postawione. Kobiety natomiast nosiły wysokie kucyki i mimo braku pokrewieństwa wyglądały jak bliźniaczki.
                - Dziś panią wypisujemy. – Rzucił radośnie doktor przeglądając papierki, które trzymał od samego początku wizyty. – U pielęgniarki dyżurnej gdzie zostanie wyjęty pani wenflon zostawię wytyczne dotyczące pani dalszego trybu życia oraz wszelkie wskazówki, które mogłyby pani ułatwić tę trudną sytuację. A jeszcze jedno, potrzebna jest pani rehabilitacja. Zostawię tam listę placówek, które mogę polecić z czystym sumieniem.
                Pokiwałam tylko głową na znak że rozumiem i uśmiechnęłam się słabo. Do samego końca liczyłam, że doktor wspomni cokolwiek o poprawie mojego stanu zdrowia czy o możliwości stanięcia na nogi, lecz nic takiego nie miało miejsca. Lekarz wraz ze studentami opuścili salę nie czekając aż coś powiem. W końcu co ciekawego mogła powiedzieć kaleka młodym, sprawnym studentom medycyny?
                Walcząc ze łzami, które zbierały mi się w kącikach oczu wybrałam numer Mii. Patrzyłam na wyświetlacz zaszklonymi oczami i walczyłam ze sobą. Wzięłam kilka głębokich wdechów i potarłam oczy, nie chciałam martwić jej jeszcze bardziej. Od czasu mojego wypadku zachowuje się dużo inaczej, ostrożniej. Zanim pozwoliłam myślom przejąć nade mną kontrolę wystukałam dziewięć cyferek na klawiaturze i włączyłam zieloną słuchawkę. Odebrała po dwóch sygnałach.
                - Lydia kochanie! Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
                - W jak najlepszym. Czy mogłabyś mnie dziś po trzynastej odebrać ze szpitala? Wychodzę.
                - O matko! Trzeba to uczcić, koniecznie! Będę nawet przed trzynastą to chwilę porozmawiamy, lecę się szykować. Kocham cię!
                Połączenie zostało zakończone.
                Od  kiedy tylko poznałam Mię podziwiałam ją za pogodę ducha, którą potrafiła w sobie odnaleźć w każdej sytuacji. Nieistotne były okoliczności, mogły być naprawdę koszmarne Mia znajdywała pozytywy w każdych warunkach. Dlatego tak bardzo zależało mi na przyjaźni z nią. Potrafiła wyciągnąć mnie z każdego dołka.
                Kilka minut po dziewiątej w mojej Sali zawitał kolejny gość. Pojawił się mężczyzna przez którego do końca życia będę musiała jeździć na wózku. Nie miałam mu tego za złe. Brzmiało to absurdalnie. Mężczyzna pozbawił mnie możliwości chodzenia a ja nie miałam mu tego za złe? Owszem, na początku byłam wściekła i nienawidziłam go całym sercem, jednak skrucha z którą przychodził zdecydowanie nie była udawana. Było mu przykro i wiele razy mi powtarzał, że to on wolałby leżeć w szpitalu. W końcu to nie była jego wina, że wbiegłam mu pod koła.
                - Witaj Lydio, jak się czujesz? – Jak zawsze usiadł na krzesełku po prawej stronie łóżka, wcześniej zostawiając na komodzie bukiet pięknych kwiatów. Tym razem otrzymałam kompozycję składającą się z kwiatów migdałowca, szafirków oraz frezji. Uśmiechnęłam się na widok kwiatów, zawsze poprawiały mi humor.
                - Dziękuję za kwiatki, nie musiałeś. Dziś wychodzę do domu.
                Uśmiechnął się szeroko i wyprostował na krześle jakby tylko na to czekał. Widziałam na jego twarzy jak się zastanawia co zrobić z tym faktem.
                - W takim razie, może się spotkamy? 
                - Już ci obiecałam spotkanie po wyjściu. – Rozpromienił się. Był całkiem przystojnym mężczyzną, blond włosy zaczesane lekko na lewą stronę, przenikliwe niebieskie oczy. Tylko ta wiecznie napięta mina psuła jego urodę. Widać, że ciągle się czymś martwił i obawiałam się, że to moja wina.
                - Odwieźć cię dziś? Chętnie ci we wszystkim pomogę.
                - Przyjeżdża po mnie przyjaciółka, ale dziękuję za propozycję.
                Mina mu lekko zrzedła, ale nadal się uśmiechał. Z uśmiechem na ustach wyglądał trochę jak mój tata gdy był młodszy. Niby beztroski, ale coś zaprzątało mu myśli i nie zawsze było to przyjemne.
                - Muszę cię przeprosić, wpadłem na chwilkę jak zawsze rano, spieszę się do pracy. Jeszcze się umówimy dokładniej.

~*~


                Nie minęła jeszcze piętnasta kiedy okryta kocem z kubkiem w ręku siedziałam wygodnie na kanapie i oglądałam przypadkowe programy w telewizji. Mia przygotowała coś do jedzenia głośno narzekając na pogodę. Mijała pierwsza połowa kwietnia, a nadal było chłodno. Moja najlepsza przyjaciółka zamarzała nawet przy 15 stopniach na plusie. Jej ojciec Afroamerykanin przekazał jej w genach zamiłowanie do gorąca.
                - Nie wiem jak ty żyjesz w takim zimnie.- Stwierdziła krótko stawiając przed nami dwa talerze na których znajdowały się tosty.
                Nic nie odpowiedziałam. Siedziałam tępo wpatrując się w talerz. Po szpitalnym jedzeniu powinnam mieć ogromną ochotę na normalne jedzenie, jednak mój organizm się zbuntował. Nie czułam głodu ani nie wyobrażałam sobie, że mogłabym cokolwiek przełknąć. Powoli zaczynało do mnie docierać, że moje życia się zmienia. Kiedy potrącił mnie samochód moje życie odmieniło się całkowicie. Najgorszą karą był brak możliwości uprawiania jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Wcześniej przynajmniej raz w tygodniu wyciskałam z siebie siódme poty na siłowni aby utrzymać formę. Teraz i to miało być mi zabrane. 

Marco 

                Poranne treningi zawsze mnie wyczerpywały, jednak stawiałem się na nich codziennie. Ceną sukcesu jest wysiłek. Nieraz nie miałem siły by zwlec się z łóżka i wyjść z domu, szczególnie zimą, kiedy świat pokrywa biały puch i gdy dzwoni budzik jest jeszcze ciemno. Łóżko zawsze najmocniej przyciągało mnie rano.
                Lecz teraz kiedy był kwiecień i walczyliśmy o zwycięstwo w Bundeslidze oraz o Puchar Niemiec* trener robił wszystko by nasza kondycja była w jak najlepszym stanie. Co za tym szło, treningi były intensywne i długie. Zależało mu na wygranej i często siadał nam na ambicję co tylko nam pomagało. Wiedział co powiedzieć, żebyśmy porządnie wzięli się do roboty. Niestety od kilku dni nie mogłem grać ze względu na kolejną kontuzję. To nie zmieniało faktu, że stawiałem się na treningi tylko po to żeby chwilę pobiegać nawet jeśli trener był temu przeciwny. Lekarz zalecił mi krótkie i lekkie treningi, żeby nie wypaść z formy. Za kilka dni czekał nas mecz z Borussią Moenchengladbach, więc szczególnie zależało mi na tym by uczestniczyć w tym meczu. Niestety, nie mogłem.


~*~ 


                W domu byłem już koło trzynastej, zaparzyłem sobie mocną kawę i siadając na sofie czekałem aż będzie gotowa. Obok mnie usiadł mój drogi przyjaciel Marcel. Czekał na mnie przed klatką  apartamentowca gdzie mieszkałem od kilku miesięcy. Ostatnio rzadko się widywaliśmy i chcieliśmy w jakiś sposób to nadrobić, niestety obydwoje intensywnie trenujemy przez co nie starcza nam czasu na spotykanie się. A szkoda, Marcel i Robin to moi najlepsi przyjaciele. Spotkania z nimi zawsze poprawiają mi nastrój, więc szkoda byłoby zmarnować wieloletnią przyjaźń tylko przez brak czasu. Oczywiście do pełnego składu brakowało tylko Robina, który miał się stawić lada chwila. Zakładałem, że jego dzisiejszym problemem były korki.
                - Pamiętasz tę dziewczynę o której ci kiedyś mówiłem? Tę co mieszka u mnie w wieżowcu? – Przerwał ciszę Fornell i spojrzał na mnie badawczo.
                Czy pamiętałem? Oczywiście, że nie. Marcel każdego dnia opowiadał mi o innej kobiecie, o tej z którą chodzi na trening czy o tej, która dziś poprosiła go o zdjęcie na ulicy albo o jeszcze innej, która uśmiechnęła się do niego w trakcie sprzedawania mu kawy. Ciężko było się w tym połapać, nawet mnie. Na samym początku starałem się zapamiętywać każdą jego nową miłość, lecz po jakimś czasie dotarło do mnie, że to nie ma najmniejszego sensu. Fornell był zbyt niestały w uczuciach by zapamiętywać kolejne imiona jego kobiet.
                Pokręciłem przecząco głową, a Marcel głośno westchnął.
                - Kiepski z ciebie przyjaciel.  – Żachnął się.
                - Chciałem ci przypomnieć, że to ty ciągle zapominałeś imienia mojej kobiety, mimo, że byliśmy razem prawie dwa lata. Ty zaszczycasz mnie opowieścią o nowej kobiecie każdego dnia. Mam prawo zapomnieć. – Patrzyłem w jego niebieskie tęczówki i starałem się wyczytać z nich jakiekolwiek emocje.
                Fornell wybuchnął śmiechem.
                - Mówiłem ci, że to nie laska dla ciebie skoro nie zapamiętałem jej imienia. Wracając do historii. – Poprawił się na wygodnym siedzisku tak aby móc patrzeć mi w oczy bez wykręcania szyi. – W moim wieżowcu mieszka dziewczyna, ładna, średniego wzrostu blondynka. Kiedyś nawet wspomniałeś, że jak na Niemkę jest prześliczna. – Pokiwałem głową powoli przypominając sobie piękną kobietę. Jej twarz nadal była tylko ładną plamą w mojej pamięci, jednak nie chciałem już przerywać Marcelowi. – chyba nie żyje.
                - Skąd ten pomysł? – Zapytałem szczerze zdziwiony.
                - Nie widziałem jej kilka tygodni. Fakt, rzadko bywam w domu, ale chociaż raz w tygodniu widywałem ją wychodzącą na siłownię. Teraz nic!
                - Może stwierdziła, że już jej się nie chce dbać o siebie?
                - Wątpię, tak poza tym to mieszkam zaraz pod nią więc słyszę większość tego co się dzieje. Od kilku tygodni nic.
                - Zachowujesz się jakby ci na niej zależało. – Stwierdziłem podnosząc się z sofy by przynieść swoją kawę, która już czekała gotowa.
                - Bo zależy. – Nie bacząc na kawę, obróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni i spojrzałem na Marcela.
                - Tobie zależy na kobiecie? Gdzie się podział Marcel dla którego panienka na więcej niż jedną noc to przekleństwo?
                - Zniknął zaraz po tym jak ona się wprowadziła.
                - Przecież miałeś po niej wiele kobiet. – Marcel spuścił wzrok tak jakby jego stopy i mój dywan zaczęły być najciekawszymi rzeczami na świecie, a moja twarz zaczęła być wyjątkowo nudna. Po chwili tylko wzruszył ramionami.
                - Sam nie wiem Marco, po prostu mi na niej zależy. Nigdy nie śmiałem jej zaprosić na randkę. A teraz kiedy prawdopodobnie nie żyje?
                - Może się przeprowadziła. – Wyjąłem kubek z ekspresu do kawy i oparłem się o blat, przez połączenie kuchni z salonem w jedno miejsce mogłem spokojnie obserwować przyjaciela siedzącego na sofie.
                - Studiowała tu. Na uczelnie miała dwadzieścia minut spacerkiem.
                - Nawet nie widziałem, że jest tam uczelnia.
                Marcel wstał zakładając obydwie na potylicę i przeszedł kilka kroków po salonie.
                - Co mam zrobić Marco?
                 Nie miałem pojęcia co mu doradzić. Jeśli dziewczyna faktycznie umarła, nic mu już nie pomoże. Jeśli się przeprowadziła do lepszego mieszkania też niewiele mógł poradzić, szczególnie, jeśli przeprowadziła się do swojego partnera. Chyba, że gdzieś wyjechała.
                - Poszukaj jej, idź do niej domu któregoś dnia i po prostu zostaw swój numer i w liście poproś, żeby ktoś cię poinformował co się z nią dzieje. I tyle.
                Pokiwał głową na znak, że zrozumiał. Uśmiechnął się delikatnie być może wierząc, że wszystko się ułoży.
                Po chwili rozległ się dźwięk pukania do drzwi.
                - Chodźmy, to pewnie Robin.

~*~ 

               
*akcja rozgrywa się w kwietniu 2015 :D 


Witam wszystkich serdecznie! :D 

Na wstępie, chciałam podziękować za liczne odwiedziny, komentarze oraz obserwacje. To tak pozytywne zaskoczenie, że pisałam ten rozdział z wielkim bananem na twarzy ;D 

Wiem, że sąsiedzi są banalni, ale jakoś musiałam ich poznać wcześniej a innego pomysłu po prostu nie miałam. 

Rozdział w gruncie rzeczy jest o niczym, krótkie wprowadzenie do historii, może lekkie przedstawienie bohaterów? 

A i zmieniłam narrację na pierwszoosobową bo po prostu lepiej mi tu pasuje, mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza :D 

Mam nadzieję, że rozdział się podoba:) 

Życzę Wam miłego weekendu ♥ 

Pozdrawiam! :D 

Liczę na Wasze komentarze, pamiętaj że każdy komentarz motywuje♥