poniedziałek, 19 września 2016

Wyjaśnienie?

Witajcie kochane!

Uznałam, że wypadałoby powiadomić Was czemu rozdziału nie ma aż tak długo. Jakaś malutka część z Was być może na niego czeka i głupio mi zostawiać Was z taką niewiedzą. Otóż czy rozdział się pojawi - tak. Kiedyś na pewno, ciężko mi powiedzieć kiedy. Być może w grudniu, być może w maju. Sama tego nie wiem, rozdział jest w trakcie pisania. Lecz kompletnie brak mi weny, szkoła zabiera mi mnóstwo czasu, a te resztki które mi zostają poświęcam kompletnie innemu światu. Bardzo odległemu od świata piłki nożnej czy skoków narciarskich. Do tego mam pewne problemy osobiste. Więc jestem zmuszona chwilowo opuścić świat bloggera, ale wrócę. Chociaż z jednym rozdziałem, ale na pewno wrócę.

Powodzenia!


Pozdrawiam cieplutko♥

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Rozdział V

Lydia

            Miałam mieszane uczucia, co do Marco. Z jednej strony był niesamowicie przystojny, ciągnęło mnie do niego jak do nikogo jeszcze, a z drugiej strony obawiałam się go. Nie znałam powodu tego strachu, jednak z każdym jednym naszym spotkaniem pogłębiał się. Marco był tym typem faceta, z którym chcesz się umówić za wszelką cenę jednak wszyscy ci to odradzają, robisz po swojemu i potem żałujesz. Może obawiałam się go, bo przypominał mi Thomasa? Kto to wie? Patrząc na to z boku musiałam przyznać, że panowie różnią się od siebie tylko wyglądem, a i to tylko częściowo. Obydwoje byli wysocy, przystojni, wysportowani. Mieli magiczne, przyciągające spojrzenie, byli pewni siebie i mieli w sobie coś, przez co nie mogłam przestać o nich myśleć. Nie podobała mi się ilość podobieństw, które odnalazłam w obydwóch panach. Jednak od dziecka słyszałam, że mam nie oceniać książki po okładce. Postanowiłam dać szansę Marco, nawet, jeśli to miało być nasze ostatnie spotkanie.
            Siedzieliśmy razem w kuchni Marcela, wszyscy milczeliśmy, nie wiedząc, co powiedzieć. Krępującą ciszę przerwał gospodarz, odchrząknął i spojrzał na przyjaciela.
            - Słuchaj, mam pewną sprawę do załatwienia, mógłbyś mi pomóc Marco? – Reus spojrzał na Fornella wyraźnie zdziwiony, przełknął resztkę naleśnika i pokiwał głową.
            - Nie ma problemu. Zawsze do usług.
            Nie rozmawiali więcej na ten temat, Marco zapytał Marcela jak idą mu treningi po pauzowaniu, a ten opowiedział nam historię o nowym tancerzu w drużynie, który wcale nie jest tak utalentowany jak wszyscy mówią.
            Rozmowa się kleiła, gładko przechodziliśmy z tematu na temat i prawdopodobnie mogliśmy za to dziękować tylko Marcelowi, ciągle wtrącał jakąś zabawną historyjkę z życia, przy okazji wtrącając nowy temat. Jednak, kiedy temat zszedł na sport umilkłam, niewiele miałam do powiedzenia w tym temacie. Owszem, interesowałam się piłką nożną na tyle, że wiedziałam, że Ronaldo gra w Realu, Messi w Barcelonie, Auba w BVB. Jednak nie rozróżniałam Premier League od El Clasico, nie wiedziałam, kiedy toczy się walka o puchar Ligi Mistrzów, nie orientowałam się kiedy są mecze. Znałam tylko terminy gry Borussi, dla Auby, to głównie jego podziwiałam na boisku i mniej więcej kojarzyłam jego kolegów z boiska. Nie byłam zapaloną fanką sportu, nie lubiłam tracić czasu na siedzenie w domu i oglądanie meczy, wolałam wyjść na dwór i pobiegać, jednak coś czułam, że przez ostatnie wydarzenia będę zmuszona nauczyć się żyć ze sportem tylko na ekranie.
            „Przecież wielu ludzi tak robi, nie rób z siebie ofiary. Nie jesteś jedyna.” – Irytujący głosik odezwał się w mojej głowie. To prawda, robiłam z siebie ofiarę. Przecież stanę na nogi, lekarz powiedział, że są szanse. Jeśli tylko będę ćwiczyć i próbować to mi się uda.  Musiałam w to uwierzyć, jednak tak ciężko było mi w to uwierzyć, kiedy nie mogłam poruszyć nogami, nawet palcami u stóp. Nie mogłam się zmusić do choćby najmniejszego ruchu. To mnie przytłaczało, skoro nie mogłam poruszyć stopą, to jak miałam znowu chodzić? Jak miałam znów założyć szpilki i dumnie się w nich prezentować? Jak miałam biegać?
            - Lydia? – Z letargu wyrwał mnie głos Marcela, dopiero po chwili zrozumiałam, że mężczyźni czekają na moją odpowiedź. Zamyślona nawet nie usłyszałam pytania.
            - Mógłbyś powtórzyć? Nie usłyszałam.
            - Pytałem czy obrazisz się, jeśli teraz wyjdziemy, musimy coś załatwić. Obydwoje.
            Miałabym chwilę, żeby pomyśleć, sama. Tak bardzo potrzebowałam samotności.
            - Nie mam nic przeciwko. Powodzenia.
            Mężczyźni się ociągali, chodzili powoli, wolno zbierając wszystkie swoje rzeczy, szczególnie Marcel. Ubierał się wolno, ciągle czegoś szukał biegając z pokoju do pokoju. Jeśli tak wyglądała jego codzienna poranna toaleta to pozostawało mu tylko współczuć, nie ma szans, żeby się z czymkolwiek wyrobił. Po prawie godzinie przygotowań Marcel wraz z Marco wyszli, Fornell kazał mi na siebie uważać mówiąc, że jeśli gorzej się poczuję to mam od razu dać mu znać i zadzwonić. Pokiwałam głową na znak, że rozumiem i kazałam iść już do Marco. Nie lubiłam jego troskliwości, owszem był uroczy, że tak o mnie dbał, ale nie widziałam w tym sensu, jestem zdrową kobietą. Po prostu nie mogę chodzić.


Marco


            Od rana Marcel zachowywał się dziwnie. Co najmniej jakby coś ostro wytrąciło go z równowagi, na ciele przyjaciela łatwo dostrzegłem liczne ślady bójki, nie chciał wyjawić powodu dopóki razem nie wsiedliśmy do mojego samochodu.
            Fornell wygodnie usiadł na fotelu, po czym zapiął pasy niczym wzorowy pasażer. Podał mi adres, pod który mam jechać i przesunął sobie fotel lekko w tył, aby mieć więcej miejsca na nogi.
            - Naprawdę nie wiem jak możesz tak jeździć Marco, przecież to cholernie niewygodne.
            - Po pierwsze nie jeżdżę na miejscu pasażera. – Powiedziałem wsadzając kluczyk w stacyjkę. – Po drugie, nie mam dwumetrowych nóg. A po trzecie na tym fotelu jeżdżą głównie kobiety rzadko, kiedy w długie trasy. – Marcel skwitował moją wypowiedź śmiechem.
            - Zamiast się śmiać, mógłbyś mi powiedzieć, z kim się biłeś?
            Wyjrzał przez szybę i zaczął się przyglądać kobiecie jadącej na rowerze kawałek przed nami. Kiedy ją wyprzedziłem głośno westchnął.
            - Skąd podejrzenie, że się biłem?
            - Po pierwsze masz zdartą skórę na knykciach, a po drugie poharataną twarz. – Powiedziałem ukradkiem na niego spoglądając. – Nie wmówisz mi, że spadłeś ze schodów.
            - Biłem się z byłym Lydii. Facet przyszedł i zaczął ją wyzywać. – Skrzywił się. – Dosyć specyficzny koleś, pomożesz mi dziś z nim właśnie.
            Gwałtownie zatrzymałem samochód na czerwonym świetle, Marcel poleciał na przednią szybę, zaklął siarczyście pod nosem i spojrzał na mnie.
            - Czy ty się dobrze czujesz? Chciałeś mnie zabić?
            - Po prostu przestrzegam zasad ruchu drogowego.
Fornell zmierzył mnie spojrzeniem i wzruszył ramionami.
            - Nie musisz ze mną iść, ja nienawidzę chamstwa wobec kobiet, wiesz, że mi na niej zależy. – Przeniósł wzrok na własne dłonie. – Więc mam zamiar wymierzyć sprawiedliwość.
            Pokiwałem głową i do końca trasy milczeliśmy. Usiłowałem przemyśleć kilka spraw ale nucenie Marcela przy każdej możliwej lecącej z radia piosence mnie dekoncentrowało. Nie mogłem się skupić, więc uważnie patrzyłem na drogę nie chcąc zarobić kolejnego w karierze mandatu. Kiedy dojechaliśmy na miejsce Fornell wręcz wyskoczył z samochodu głośno trzaskając drzwiami? Cicho przekląłem i wysiadłem.
            Dzielnica w której wylądowaliśmy wyglądała po prostu obskurnie. Graffiti na murach, brudne ślady na kamienicach, odpadający tynk i unoszący się zapach starości, moczu. W niektórych miejscach przy oknach stały kobiety uważnie się nam przyglądające jakbyśmy byli jakimś ewenementem na tej ulicy. Uważnie przyjrzałem się kamienicy w której rzekomo miał mieszkać były Lydii i w myślach się przeżegnałem. Drzwi do kamienicy były odrapane z brązowej farby, tynk odchodził płatami a napisy na klatce wychwalały albo obrażały formacje o których słyszałem pierwszy raz w życiu.
            Okropny widok. Nie mógłbym mieszkać w aż tak zapuszczonej dzielnicy, mimo największych chęci sam zapach unoszący się w powietrzu skutecznie mnie odrzucał. Pod skrzynkami na listy leżał mężczyzna, miał na sobie ciemną dużą kurtkę i to on był źródłem odrzucającego zapachu na klatce, mamrotał coś raz po raz sięgając po butelkę z trunkiem.
            Były Lydii mieszkał na trzecim piętrze, zanim z Marcelem weszliśmy na odpowiednie piętro zaczęliśmy współczuć wszystkim zamieszkującym tę kamienice ludziom, na każdym piętrze dało się słyszeć krzyk, ewentualnie jęk, obrzydliwy zapach towarzyszył nam aż do samego końca. Nie miałem pojęcia jak ludzie mogą mieszkać w aż tak karygodnych warunkach.  
            Stojąc pod drzwiami mężczyzny Marcel zapukał gwałtownie, czekaliśmy kilka minut zanim w drzwiach pojawił się wysoki, pijany mężczyzna.
            - Czego jeszcze ode mnie chcesz? – Zapytał lustrując wzrokiem mojego przyjaciela następnie mnie.
            - Porozmawiać. – Przeszedł obok mężczyzny i wszedł do środka.
            Mieszkanie było małe i brudne, naprawdę brudne. Na szafkach była warstwa kurzu, ubrania leżały porozrzucane, w powietrzu unosił się zapach alkoholu. W pomieszczeniu, które udawało salon na podłodze leżało kilka butelek po trunku, nie zapowiadała się przyjemna rozmowa.
            Marcel zrzucił z sofy ubrania ewidentnie nienależące do byłego Lydii tylko do jakiejś kobiety i usiadł. Jak Lydia mogła być z kimś takim?
            - Nie zaproponujesz nam herbaty Thomas? – Spytał Marcel podziwiając stos paczek po papierosach w kącie pokoju.
            - Czego ode mnie chcesz? Myślisz, że jak przyjedziesz do mnie z gwiazdeczką Dortmundu to się przestraszę? Grubo się mylisz.
            - Źle mnie rozumiesz kolego, chcę jedynie byś zostawił Lydię w spokoju. Nie zasłużyłeś na nią i nie masz prawa się do niej zbliżać.
            Thomas roześmiał się i spojrzał kpiąco na mojego przyjaciela.
            - Lydia to zwykła szmata, nie będzie miała lepszego niż ja.
            W Marcelu zakipiało, zerwał się z obskurnej sofy i wymierzył przeciwnikowi cios prosto w nos, z którego niemal natychmiast buchnęła krew. Thomas się zatoczył i naparł na Fornella, który w ostatniej chwili uskoczył, przez co pijany mężczyzna wpadł na szklany stolik rozbijając go na kawałki. Nie myśląc wiele podbiegłem do niego i wraz z Marcelem powaliliśmy go na ziemię, Thomas usiłował się rzucać, ale spływająca z rozciętego czoła krew zasłaniała mu widok. Tancerz kilka razy kopnął przeciwnika w twarz, w brzuch i inne ciężkie do określenia miejsca, przez co Thomas jedynie posapywał z bólu.
            Nie lubiłem przemocy, całe życie byłem zdania, że Marcel również. Lecz teraz, kiedy widziałem na ziemi ciało jego ofiary zacząłem się zastanawiać czy dobrze oceniłem przyjaciela.
            Fornell patrzył na jęczącego z bólu Thomasa i uśmiechał się szyderczo. Kucnął przy nim i spojrzał mu prosto w oczy.
            - Nigdy więcej nie waż się obrazić Lydii.
            Wstał, otrzepał kurtkę, na której osiadło trochę kurzu z okolicznych półek i ruszył do drzwi, pobiegłem za nim.
            Przejście tego samego kawałka zajęło nam dużo mniej czasu, w Marcelu dalej buzowało, miałem wrażenie, że wszyscy jakby się pochowali i ucichliby zobaczyć, kto tak oprawił ich „ukochanego” sąsiada z trzeciego piętra. Nawet pan leżący pod skrzynkami zniknął, niestety zapaszek zostawił.
            - Marcel mógłbyś mi wyjaśnić, co się tam stało? – Zapytałem, kiedy wyjeżdżaliśmy już z obskurnej dzielnicy, za co dziękowałem Bogu.
            - Nie lubię chamstwa wobec kobiet.
            - Powtarzasz się.
            - Co miałem zrobić? Czekać aż znowu przyjdzie i zacznie wyzywać Lydię? Zrozum, że w momencie, w którym zachował się jak zachował przestał być dla mnie mężczyzną. Należało mu się.
            - Nie mówię, że mu się nie należało, ale na Boga Marcel, nie wiem czy on wstanie.
            - Daj spokój Marco.- Żachnął się. – Nie uderzyłem go mocno. – Wzruszył ramionami. – Może nauczy się, że kobiety się szanuje.
            Do końca drogi milczeliśmy, jeśli można milczeniem nazwać śpiewanie Marcela. Zastanawiałem się przez cały czas, co takiego musiał zrobić Thomas Lydii, że Fornell aż tak się na niego zawziął, nigdy nie widziałem w jego oczach tak wielkiej agresji jak dziś.
            Kiedy weszliśmy do domu Lydia nadal siedziała w tym samym miejscu, nie ruszyła się nawet na krok i to mnie zaczęło zastanawiać. Czemu kobieta przez dwie godziny się nie ruszyła? Zająłem miejsce obok niej, uśmiechnęła się delikatnie, chciałem ją o coś zagadać, ale nie za bardzo wiedziałem, jaki temat mogę poruszyć. Po chwili dołączył do nas Marcel stawiając na stole butelkę wódki.


Lydia

             
            Po pojawieniu się w domu Marcela i Marco chłopaki lekko odpłynęli, widziałam na rękach Marcela zaschniętą krew, jednak nie pytałam go o nic. Nie chciałam wiedzieć czyja to krew, byłam wystarczająco przerażona wczorajszym wieczorem.
            Podczas nieobecności mężczyzn przemyślałam kilka rzeczy, przede wszystkim doszłam do wniosku, że zainteresowanie Marcela moją osobą jest, co najmniej dziwne. Nigdy wcześniej nie interesował się mną aż tak bardzo, nie wiedziałam czy było to spowodowane moją niepełnosprawnością czy czymś innym. Jeśli tak, co to mogło być? Mogłam się zgodzić, że zawsze mieliśmy dobry kontakt, od samego początku go polubiłam tak jak on mnie, jednak pozostawał tylko moim sąsiadem, nikim innym. Obawiałam się momentami, że inaczej odbiera moje zachowanie, szczególnie teraz, kiedy poniekąd jestem zdana na jego łaskę i niełaskę, kiedy Mia nie może się mną zająć robi to właśnie on. Byłam mu cholernie wdzięczna za wszystko, co dla mnie robi, ale obawiałam się, czego może chcieć w zamian.
            Mężczyźni szybko opróżnili pierwszą butelkę i zabrali się za drugą, nie pojadali niczym ani nie popijali w związku, z czym alkohol bardzo szybko trafił do krwi. Śpiewali, śmiali się i dokazywali jak prawdziwi pijani faceci a ja śmiałam się razem z nimi. Picia alkoholu odmówiłam, mimo, że bardzo tego chcieli. Nie lubiłam tracić nad sobą kontroli szczególnie, jeśli w pobliżu znajdował się ktoś obcy, w tym przypadku Marco. Mężczyzna zaskakująco podobny do Thomasa, jednak wzbudzał moje zaufanie, mimo swojego stylu bycia. Był dla mnie zbyt pewny siebie, tryskał optymizmem, wiecznie się uśmiechał, za tą maską wesołości musiało się coś kryć, pytanie tylko, co?
            Po drugiej panowie stracili nad sobą kontrolę, na stole stały już dwie opróżnione butelki i jedna w połowie. Nie przywykli do spożywania dużych ilości alkoholu, co było widać po ich zachowaniu, powoli zaczęli się zataczać. Po chwili Marco uznał, że musi iść do toalety i ledwo dowlókł swoje prawie, że, bezwładne ciało do łazienki, zostałam sama z pijanym Marcelem, to nie mogło skończyć się dobrze.
            - Lydia? – Bardziej wybełkotał niż powiedział, ale pokiwałam głową na znak, że rozumiem. – Już od dawna chciałem ci powiedzieć, że cię kocham.
            Zachłysnęłam się pitą wodą i spojrzałam na niego. Jego niebieskie oczy pełne były oczekiwania, czekał na moją reakcję a ja nie mogłam powiedzieć ani słowa.


Marco


            Wracając z toalety usłyszałem jak Marcel wyznaje miłość Lydii, nie chciałem im przeszkadzać. Fornell wiele razy powtarzał, że mu na niej zależy, więc nie mogłem przerwać tak podniosłego momentu, nie sądziłem, że przełamie się i wyzna swoje uczucia kobiecie. Zawsze był raczej nieśmiały, jednak alkohol zrobił swoje. W związku z tym, że w mieszkaniu Marcela dźwięki bardzo się niosły a ja nie chciałem ich podsłuchiwać wyszedłem z bloku na zewnątrz.
            Wdychając nocne powietrze rozglądałem się po okolicy, która wydawała się dziwnie spokojna. Wiał lekki wiatr, noce nadal były zimne, ale niebo było czyste. Wpatrując się w gwiazdy nie zauważyłem, kiedy po moich bokach pojawiło się dwóch mężczyzn. Szeptali między sobą, usłyszałem imię Marcela i Thomasa. Zacząłem się wycofywać do klatki, jednak wpadłem na trzeciego mężczyznę.
            - Mam nadzieję, że się nie spieszysz, musimy sobie porozmawiać. – Uderzył mnie w twarz, upadłem na kolana całkowicie tracąc równowagę.

            - Nie ma, co się z nim pieścić! – Poczułem jak coś ostrego wbija mi się między żebra, upadłem na krawężnik i nagle świat pochłonęła całkowita ciemność, nie widziałem już gwiazd. 


Jestem i ja! 
Wiem, że rozdział miał pojawić się już dawno, dawno temu, ale co poradzić, jestem leniem z natłokiem obowiązków. Wygrana Polaków dała mi tak duży zastrzyk energii, że rozdział powstał! :D Przepraszam za zwłokę! 
Rozdziały u Was nadrobię tak szybko jak tylko będę mogła. Kończy się rok szkolny, więc przybywam z większą ilością czasu, z energią (wszystko dzięki Euro! tęskniłam za tymi emocjami) i zapałem do pracy. Spodziewajcie się mnie u Was na blogach w przyszłym tygodniu, w ten piątek wystawienie ocen, więc wreszcie będę miała czas na bloggera :D 
Pozdrawiam cieplutko i liczę na komentarze! ♥ 


niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział IV

 
 
Lydia


- Sam nie spodziewałem się, że tu przyjdę.- Przyznał przeczesując włosy palcami. – Mogę wejść?
Przesunęłam się, żeby ułatwić mu przejście. Uśmiechnął się nieśmiało przechodząc obok mnie.
- Więc czemu tu jesteś? – Zapytałam przyglądając się mu jak rozsiada się na sofie.
- Usłyszałem, że miałaś wypadek i uznałem, że może potrzebujesz pomocy. – Wzruszył ramionami. – Chciałem być miły.
-Od mojego wypadku minęło już dużo czasu. Dziwne, że dowiedziałeś się dopiero teraz.
Spojrzał na mnie badawczo, po czym wzruszył ramionami.
- Lydia, nie przyszedłem się tu kłócić. Dobrze wiesz, że zawsze chciałem dla ciebie dobrze.
Odrzuciłam głowę do tyłu śmiejąc się głośno.
- Nie rozbawiaj mnie Thomas. Zdradzałeś mnie, bo chciałeś dla mnie dobrze? Cóż za urocza postawa.
Zacisnął dłonie w pięści, przez ten czyn jego knykcie zbielały a on sam poczerwieniał.  Thomas od zawsze był nerwowym człowiekiem, widząc go w tym stanie i przypominając sobie to, co robił, kiedy jeszcze byliśmy razem zastanawiałam się jak mogłam go kiedyś kochać do tego stopnia, że pokłóciłam się z najlepszą przyjaciółką. Westchnął głośno.
- Lydia, zależy mi na tobie.
- Thomas, jakbyś nie zauważył zerwaliśmy rok temu.- Przewróciłam oczami.- Czemu myślisz, że mi nadal zależy na tobie?
- Ty ze mną zerwałaś. – Odparł spoglądając na mnie niewinnie.
- Bo mnie zdradziłeś.- Westchnęłam cicho. – Najlepiej będzie jak wyjdziesz.
- Nie chcę jeszcze wychodzić. – Powiedział podchodząc do okna. – Ładny widoczek, wysoko tu jest prawda? – Próbował się uśmiechnąć, lecz na jego twarzy pojawił się tylko nieprzyjemny grymas.
- Wyjdź stąd. Skończyłam z tobą rozmowę.- Warknęłam sama zadziwiając siebie samą tonem mojego głosu.
- Ale ja nie skończyłem. Aktualnie jesteś zdana na moją łaskę, więc mnie posłuchaj.
Spojrzałam mu prosto w oczy. Były pełne nienawiści, wstrętu i gniewu. Ciskały w moją stronę groźne ogniki. Od naszego ostatniego spotkania bardzo się zmienił. Kiedyś był naprawdę fajnym facetem, może trochę nerwowym. Zawsze można było na niego liczyć i chętnie służył pomocą, jednak miał jeden mankament. Kochał kobiety. Nadawał się na dobrego przyjaciela jednak nie na chłopaka. Ku mojemu nieszczęściu, nie posłuchałam Mii, która mnie przed nim ostrzegała. Wiele razy powtarzała, że Thomas jest złym kandydatem na partnera życiowego, jednak oczarowana jego postawą wobec kobiet i urodą uległam jego prośbom i zgodziłam się iść z nim na randkę. To, że żałuję do dziś było inną sprawą.
- Nie mamy, o czym rozmawiać. – Stwierdziłam krótko. – Wyjdź i więcej nie wracaj.
- Zamknij się Lydia! Jesteś teraz tylko kaleką bez przyszłości! Nie dasz sobie beze mnie rady, jesteś zbyt słaba. Znam cię. – Wykrzyczał prosto w moją twarz.
Ze zgrozą zauważyłam, że jest pijany. Nie odpowiedziałam mu tylko spojrzałam prosto w jego zimne, szare oczy. Nie wyrażały nic prócz nienawiści, aż dziwne, że kiedyś przypominały mi poranne niebo, sprawiały, że chciałam patrzeć w nie całymi dniami. Teraz najchętniej nie widziałabym ich nigdy więcej, ogrom wstrętu, który w nich zauważyłam mówił sam za siebie.  
- Więc będziesz robiła to, co ci każę.- Kontynuował z przyjemnością się uśmiechając. Zaczęłam poważnie się obawiać tego, czego chciał mój gość.
- Nie jestem twoją własnością.
- Jesteś całkiem sama, nie masz nikogo, kto ci pomoże. – Uśmiechnął się groźnie.
- I tu się mylisz. – Usłyszałam męski głos, zaraz za Thomasem stał Marcel przymierzający się do ciosu.
Po chwili pięść Marcela trafiła idealnie w oko Thomasa, który jednak nie był dłużny, uderzył go z całej siły w brzuch. Mój przyjaciel lekko się zgiął w pół. Thomas się wyprostował spoglądając na przeciwnika, który szybko zerwał się na nogi i wymierzył końcowy cios w twarz chłopaka. Z nosa mojego byłego buchnęła krew a on sam upadł na kolana. Marcel wziął go za ubrania i korzystając z tego, że krew przysłaniała mu widok wyrzucił z mieszkania.
- Nigdy więcej nie zostawię cię samej. – Powiedział, kiedy opadł na sofę.
- Nie przesadzaj, w końcu nic się nie stało. – Odpowiedziałam starając się, żeby mój głos nie drżał. Wnioskując po kpiącym spojrzeniu Marcela, średnio mi się to udało.
- A co jeśli bym nie przyszedł?
Spojrzałam na swoje nogi, strzepnęłam ze spodni niewidzialny pyłek i intensywnie wpatrywałam się w nieistniejącą plamkę. Marcel miał rację, wiele mogło się stać gdyby nie przyszedł. Thomas był nieobliczalny, mógł posunąć się do wszystkiego, a ja nic nie mogłam ze sobą zrobić ze względu na niedowład nóg.
- Ale przyszedłeś i to się liczy. – Odparłam w końcu po chwili namysłu. – Dziękuję. – Dodałam ciszej spoglądając na podłogę.
- Zawsze do usług. Mogę sobie w nagrodę zjeść kawałek tego ciasta, co leży na blacie? – Zapytał wpatrując się we mnie. Zaśmiałam się cicho kiwając głową. Był najlepszym przyjacielem, jakiego mogłam sobie wymarzyć. 


 ~*~


Marcel postanowił spać w moim domu tej nocy, tłumaczył się tym, że bał się, iż Thomas może wrócić i coś mi zrobić. Byłam mu ogromnie wdzięczna za troskę i pomoc, którą mnie obdarzył. Zadzwoniłam do Mii, żeby tego wieczoru nie przyjeżdżała mi z pomocą, bo poradzę sobie sama z Marcelem. Zdziwiona o nic nie zapytała, więc we wszystkim wyręczał ją dziś Marcel, a ja nie musiałam myśleć o mojej byłej miłości.
Wyjątkowo szybko uporałam się z umyciem się, z każdym dniem szło mi coraz lepiej. Coraz więcej rzeczy potrafiłam zrobić sama bez niczyjej pomocy. Największy problem zawsze sprawiało mi ubranie się lub rozebranie się. Jednak nie chcąc prosić o pomoc Marcela sama próbowałam sobie z tym poradzić. Efekt przyszedł po bardzo długiej próbie. Dziękowałam Bogu za to, że kiedyś ćwiczyłam i miałam bardzo mocne ręce, dzięki temu mogłam jedną ręką trzymać się poręczy zamocowanej w mojej łazience a drugą pozbywać się ubrań. Jednak, kiedy przyjechałam do salonu, zauważyłam na stole kilka opakowań płyt, miskę popcornu oraz brytfankę ciasta.
- Pomyślałem, że może potrzebujesz trochę relaksu, więc stwierdziłem, że obejrzymy razem kilka filmów.
Ranek przyszedł zdecydowanie za szybko. Nim zdążyłam się obejrzeć, na stoliku leżał stos obejrzanych filmów i pusta brytfanka po cieście, które przyniosła mi Mia. Marcel miał wilczy apetyt i pochłaniał więcej niż dwóch dorosłych mężczyzn razem wziętych. Patrząc na jego umięśnione ciało zastanawiałam się gdzie mieści wszystkie pochłaniane przez siebie ciasta, fast foody oraz wszelkie inne dania.
Zegar nie wybił jeszcze ósmej, kiedy w moim domu pojawiła się Mia. Patrząc na panujący wszędzie rozgardiasz i plamę krwi na śnieżnobiałym dywanie krzyknęła przerażona.
- Boże Lydia, co się stało? – Zapytała mierząc wzrokiem wchodzącego do pokoju Marcela.
- Mieliśmy mały problem z Thomasem. – Powiedziałam cicho. – Ale Marcel mi pomógł.
Mia jeszcze raz obejrzała go od stóp do głów i delikatnie pokiwała głową.
- Mógłbyś zostawić nas same? – Zapytała moja przyjaciółka, a mężczyzna pokiwał głową. Wyszedł z mieszkania, jak się domyśliłam poszedł do siebie na górę.
- Lydia, czy ty coś do niego czujesz? – Spojrzała na mnie badawczo, obserwując moją reakcję.
Musiałam chwilę się zastanowić nad tym pytaniem, pod pewnym względem Marcel był dla mnie bardzo ważny. Uwielbiałam spędzać czas w jego towarzystwie, jednak nigdy nie myślałam o nim w takim kontekście. 
- Nie. – Odpowiedziałam po chwili wahania. - Definitywnie nie.- Dodałam nie będąc pewna moich własnych słów. 



Marco



Od mojej ostatniej rozmowy z Aubą minęło już kilka dni. Co prawda widywaliśmy się na treningach, ale nasze rozmowy dotyczyły tylko tego, co aktualnie działo się na boisku. Ani słowem nie wspomniał o Lydii. Postanowiłem porozmawiać z przyjacielem o tym zaraz po zakończeniu porannej części ćwiczeń.
Trener tego dnia wyjątkowo nas nie oszczędzał, biegaliśmy dwa razy więcej niż zwykle, ćwiczenia miały więcej serii, a i sam trener wydawał się dziś wściekły jakbyśmy wszyscy działali mu na nerwy. Krzyczał na każdego z nas po kolei, mnie również to nie ominęło. A to za mało przykładamy się do ćwiczenia, za słabo kopiemy albo za wolno biegniemy. Kiedy obwieścił, że trening dobiegł końca nie byłem jedynym, który odetchnął z ulgą.
Wszyscy pomknęliśmy do szatni chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Najszybciej z nas wszystkich przebierał się Auba, który ewidentnie się gdzieś spieszył. Nawet dobrze nie wysuszył swojego własnego ciała, więc koszulka, którą na siebie założył momentalnie zrobiła się mokra. Starałem się dorównać mu tępa, ale i tak wybiegł z szatni przede mną rzucając wszystkim tylko krótkie cześć. Nie spakowawszy torby treningowej pomknąłem za nim licząc, że go dogonię. Udało mi się go złapać zaraz przy jego samochodzie.
- Auba, poczekaj! – Krzyknąłem podbiegając do niego, zużywając resztkę sił.
- Co tam się stało Marco? – Zapytał nerwowo zerkając na zegarek. – Słuchaj, spieszę się trochę.
- Tylko od ciebie zależy długość tej rozmowy. – Stwierdziłem. – Chodzi o tą dziewczynę z rehabilitacji.
- Mówiłem ci, żebyś o niej nie myślał. – Z twarzy Auby momentalnie zniknął uśmiech. – Posłuchaj mnie raz a uważnie Reus. To nie jest kobieta dla ciebie, gracie w różnych ligach. Nie próbuj się z nią kontaktować. Nie pasujecie do siebie i możesz uwierzyć mi na słowo. Będziesz żałował, jeśli mnie nie posłuchasz. – Powiedział i wsiadł do samochodu. – Nie wiem, co cię tak bardzo w niej zainteresowało, ale pamiętaj, że to moja przyjaciółka.
Wypowiedziawszy te słowa odjechał z miejsca, zostawiając mnie samego na parkingu pod klubem.
Auba ostatnio robił się coraz bardziej tajemniczy a mnie coraz mniej to pasowało. Gramy w dwóch różnych ligach? Stojąc na światłach zastanawiałem się nad słowami przyjaciela. Nerwowo pukałem palcami w kierownicę, licząc, że dzięki temu światło szybciej zmieni się na zielone. Kiedy tak się stało ruszyłem tak szybko jak się dało. Chciałem przemyśleć w spokoju słowa Auby. Jednak sam mogłem nie dać rady, pomyślałem o Marcelu i Robinie. Wyjrzałem przez okno szukając jakiejś tabliczki z ulicą. Spostrzegłszy, że jestem kilka minut drogi od domu Marcela wysłałem wiadomość Robinowi, aby dojechał do niego tak szybko jak może.
Dojechałem pod blok Fornella dopiero po piętnastu minutach, korki w tej części Dortmundu były niemiłosierne. Zaparkowałem zaraz pod jego balkonem i wysiadłem z samochodu delikatnie zatrzaskując drzwi. Powolnym krokiem szedłem do jego klatki, postawiony przed wyborem windy i schodów, wybrałem to drugie. Po pierwsze nie wiedziałem czy Marcel jest w domu, więc to zmniejszyłoby czas oczekiwania, a po drugie było mi wstyd, że tak dawno nie odzywałem się do przyjaciela w sprawie tajemniczej, zaginionej sąsiadki. Nie miałem pojęcia jak potoczyła się sprawa, więc i to mógł być pretekst mojej wizyty. Postanowiłem od tego zacząć rozmowę i delikatnie skierować ją na tory Lydii.
Ostatnie dwa piętra pokonałem przeskakując po dwa schodki na raz, aż stanąłem przed drzwiami tancerza. Zapukałem głośno tak, aby mnie usłyszał. Fornell słynął z tego, że kiedy spał nic nie mogło go obudzić, a zegar ledwo wskazywał dziesiątą rano. Zaskoczony spojrzałem na w pełni obudzonego Marcela. Zdawał się nie spać już spokojnie ponad godzinę.
- Jak zawsze trafiasz idealnie na jedzenie. – Skwitował moją wizytę i wpuścił mnie do środka.
- Co ty taki zmęczony? – Zapytałem czekając aż przyjaciel, który zamykał drzwi do mnie dołączy.
- Mało spałem tej nocy. – Stwierdził krótko, po czym złapał mnie za łokieć. – Mam gościa, zachowuj się. – Pokiwałem głową, czyżby Fornell sprowadził sobie kolejną partnerkę?
Przy kuchennym stole siedziała blondynka zajadająca jak się domyśliłem naleśniki przyrządzone przez mojego przyjaciela. Nie zauważyłem jej twarzy, ale skuszony naleśnikami spoczywającymi na talerzu przed nią zasiadłem naprzeciwko. Ze zgrozą zauważyłem Lydię. Marcel dosiadł się do nas uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Poznajcie się, Lydia to mój przyjaciel Marco, Marco to Lydia.
Dziewczyna podniosła wzrok znad talerza, spojrzała mi prosto w oczy.
- Już mieliśmy przyjemność się poznać. – Powiedziała krótko upijając łyk kawy z filiżanki, pokiwałem głową zastanawiając się, czemu wszyscy moi przyjaciele ja znają. 


~*~


Przybywam do Was z rozdziałem!  
Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam kolejną przerwą, ale pojawiła się informacja, że ze względu na natłok obowiązków, rozdziały będą się pojawiać co dwa tygodnie. Taka sytuacja będzie tylko do końca kwietnia, ponieważ w maju zaczynają się maturki, więc wszystkie inne klasy mają luźniejsze dwa miesiące.
Chciałabym ogromnie podziękować za wszystkie komentarze, wejścia i obserwacje!♥ Jesteście najlepsze.♥ 
Jednak jak zawsze proszę o komentarze, gdyż to one najbardziej motywują! :) 

czwartek, 31 marca 2016

Rozdział III

Lydia



                        Siedząc samotnie w domu wreszcie miałam chwilę by odetchnąć. Od mojego powrotu do domu minął już ponad miesiąc. Był środek maja, a pogoda w tym roku dopisywała. Ciepłe promienie słońca wdzierały się do mojego mieszkania przez spore okna. Kochałam słońce, bijące od niego ciepło i tą atmosferę, która się pojawiała, kiedy wisiało na niebie. Zdawało mi się, że ludzie są dla siebie milsi i bardziej serdeczni, kiedy świeci słońce. Ja zawsze byłam o wiele szczęśliwsza, nie lubiłam, kiedy cokolwiek przysłaniało jego blask.
                         Po raz pierwszy od paru tygodni byłam sama. W moim domu, co chwilę się ktoś pojawiał, jakby wszyscy myśleli, że nie dam sobie rady sama. Prawda była taka, że we wszystkim bym sobie poradziła, potrzebowałam jedynie pomocy przy ubieraniu i myciu się. Resztę rzeczy byłam w stanie wykonać sama, jednak sprawiało mi to ogromną trudność. Moi przyjaciele chyba to dostrzegali, dlatego postanowili mi pomóc za wszelką cenę. Byłam im naprawdę wdzięczna jednak sytuacja ta nie mogła trwać wiecznie. Kiedyś założą swoje rodziny i nie będą mieli czasu na pomaganie mi w każdej czynności.
                        Mia przyjeżdżała codziennie rano, pomagała mi w porannej toalecie i ubraniu się. Robiła mi również śniadanie i szykowała przekąski na cały dzień. Kilka minut po jej wyjściu zawsze pojawiał się Marcel z uśmiechem niosącym pociechę. Spędzaliśmy przyjemne kilka godzin w swoim towarzystwie. Naprawdę mi pomagał. Dzięki niemu widziałam światełko w tunelu. Równo o szesnastej pojawiała się Mia, żeby zawieźć mnie na rehabilitację. Po powrocie jadłyśmy razem kolacje i Mia jechała do domu, żeby zająć się swoim własnym życiem i moją kochaną Coco. Tracili na mnie zbyt wiele czasu i bardzo mi to przeszkadzało. Wiele razy proponowałam, że wynajmę jakąś opiekunkę jednak mi nie pozwalali.
                        Korzystając z wolnego czasu postanowiłam przejrzeć pocztę, która już od kilku dni leżała na stosiku nieruszona. Z ogromnym wysiłkiem podjechałam do stolika i położyłam listy na kolanach. Przeglądając pierwsze koperty nie znalazłam niczego ciekawego, rachunki, reklamy, powiadomienia o kolejnych „wygranych” w przeróżnych konkursach i jeden list, który szczerze mnie zadziwił. Nie miał na sobie logo żadnego banku ani niczego takiego. Była to zwykła prosta biała koperta z moim nazwiskiem wypisanym pięknymi kształtnymi literami. Zanim ją otworzyłam kilka razy przewróciłam ją w dłoniach. Westchnęłam cicho i rozerwałam klej.
                        Przed oczami miałam długi list napisany ręcznie, eleganckim charakterem pisma.


„Szanowna Pani Fischer,
                        Zostaliśmy powiadomieni o Pani wypadku, z przykrością musimy stwierdzić, że ze względu na Pani nieobecność na egzaminie z języka prowadzącego sesja nie zostaje zaliczona. W normalnych warunkach groziłoby to wydaleniem z uczelni, nie zgłosiła się Pani również na egzamin poprawkowy, oraz nie osiągnęła Pani normy frekwencyjnej. Jednak ze względu na okoliczności, przez, które nie mogła Pani dotrzeć na egzaminy oraz zajęcia postanowiliśmy dopuścić Panią do egzaminu poprawkowego z zakresu materiału całego semestru. Egzamin pisemny odbędzie się z trzech języków (A, B, C), natomiast egzamin ustny tylko z dwóch języków (B, C). Prosimy o pilny kontakt z rektoratem w tej sprawie.

Kwiecień, 2015
Elke Heidenreich

                                                                                                                                                                   REKTOR”


                       Przeczytałam list kilka razy i nie wierzyłam w to, co widzę. Czy to oznaczało, że miałam szansę zaliczyć semestr? Nie musiałabym ponownie aplikować na studia? W moim sercu coś się poruszyło, poczułam, że teraz może być już tylko lepiej.
                        Wybrałam numer rektoratu w mojej uczelni i czekałam aż połączenie się zacznie. Nerwowo pukałam paznokciami w obicie wózka i przygryzałam wargę zastanawiając się, kiedy wyznaczą mi termin egzaminu. Obawiałam się również katedry, w której miałam pisać egzamin. Wszystko zależało od egzaminatora, który miał mnie przyjmować w danym terminie. 
                        - Witam, instytut lingwistyki stosowanej Uniwersytetu Dortmundzkiego, w czym mogę pomóc?
                        - Witam, z tej strony Lydia Fischer, studiuję stacjonarnie lingwistykę stosowaną, studia drugiego stopnia.
                        - Rozumiem, pan Heidenreich zostawił informację dotyczącą pani egzaminu poprawkowego. Egzamin pisemny ma się odbyć trzeciego czerwca o godzinie jedenastej w drugiej katedrze. Egzamin językowy odbędzie się siódmego czerwca o godzinie ósmej również w drugiej katedrze.
                        - Dziękuję bardzo.
                        - Pan rektor również prosił, żeby skierować panią do pana Friedricha Dürrenmatta, rzecznika osób niepełnosprawnych, zakładam, że zostanie skierowana do Biura Osób Niepełnosprawnych i do samego rektora. Życzę powodzenia!
                        - Dziękuję bardzo za informację. Do widzenia.
                        Zakończyłam połączenie i wyjrzałam przez okno, słońce powoli wychylało się zza chmur. Zostało mi niewiele czasu do egzaminów a potrzebowałam go dużo więcej niż miałam by powtórzyć materiał. Przez długi czas spędzony w szpitalu wiedza dziwnie wyleciała mi z głowy. 
                        Postanowiłam tego dnia usystematyzować moją wiedzę dotyczącą gramatyki w języku hiszpańskim jednak nie było mi to dane, zanim zdążyłam ruszyć książki i notatki usłyszałam głośny dźwięk przychodzącej wiadomości, zaklęłam się w duchu, że nie wyciszyłam urządzenia. Przeczytałam wiadomość i uśmiechnęłam się pod nosem, napisał do mnie sprawca wypadku prosząc o spotkanie. Zegar wskazywał dopiero trzynastą, więc przystałam na propozycję obiadu w jego towarzystwie. Pomyślałam, że im szybciej będę miała to spotkanie za sobą tym lepiej dla mnie, szybciej uporam się z wypadkiem.
                        Całą radość, którą wywołał list z uczelni zabiło wspomnienie wypadku. Chwila nieuwagi zniszczyła mi życie. Próbowałam oszukać wszystkich wokół i siebie samą, że doskonale sobie radzę. Momentami marzyłam tylko o tym, żebym zginęła zamiast zostać niepełnosprawna. Niedowład nóg był dla mnie dużo gorszy niż śmierć, przez brak możliwości ruchu umarłam wewnętrznie. Egzystowałam z dnia na dzień, odliczając czas do rehabilitacji, która była jedynym momentem jakiejkolwiek aktywności fizycznej i do snu. W snach chodziłam, biegałam i latałam. Uprawiałam sporty, nawet te ekstremalne, których wcześniej się obawiałam. Tylko w nocy odpoczywałam od udawania, że jest w porządku i okłamywania przyjaciół.
                        Szybko odpisałam mu, że możemy się spotkać o szesnastej i przystąpiłam do szykowania się. Przyznam, że samej szło mi to dosyć opornie, nie byłam w stanie zmienić sama spodni, więc stwierdziłam, że zostanę w tym, w czym jestem. Narzuciłam na siebie tylko cienką skórzaną kurtkę i poprawiłam makijaż. Prezentowałam się całkiem nieźle, jednak od paru tygodni całkowicie przestało mi zależeć na tym jak wyglądam.
                        Równo o szesnastej siedziałam już w restauracji gdzie się umówiliśmy. Znajdowała się ona ledwie kilka minut drogi od mojego domu, jednak teraz droga zajęła mi prawie pół godziny. Moje ręce absolutnie nie przywykły do prowadzenia wózka i nie potrafiłam jechać prosto. Co rusz wpadałam na ludzi, którzy patrzyli na mnie z politowaniem, nienawidziłam tego uczucia z całego serca.
                        Nerwowo patrzyłam na zegar, który wybił godzinę siedemnastą. Mój towarzysz spóźniał się już równą godzinę. Obiecałam sobie, że jeśli za piętnaście minut nie przyjdzie to wychodzę. Ponad wszystko nienawidziłam niepunktualności. Zawsze wychodziłam z domu dużo wcześniej niż powinnam, aby tylko dotrzeć na umówione spotkanie na czas, nie wyobrażałam sobie tego, że mogłabym się gdziekolwiek spóźnić. Jeden raz zrobiłam wyjątek, zaspałam i skutki tego odczuwam aż do dziś.
                        Westchnęłam cicho obserwując rozmawiających ze sobą ludzi, ich partnerzy przynajmniej byli punktualni.
                        - Lydia! Przepraszam za spóźnienie, jednak nie mogłem się wcześniej wyrwać z pracy.- Spojrzałam na stojącego nade mną Niemca i uśmiechnęłam się.
                        - Nic nie szkodzi.




Marco



                        Wracając z treningu postanowiłem wstąpić do restauracji gdzie od jakiegoś czasu pracowała moja dobra koleżanka z dzieciństwa. Szedłem jedną z Dortmundzkich ulic ciesząc się wszechobecnym ciepłem i pięknymi promieniami słońca. Niektórzy ludzie odwracali się za mną szepcząc między sobą czy to na pewno byłem ja. Ich reakcje zawsze wywoływały na mej twarzy uśmiech i chętnie pozowałem z nimi do zdjęć czy dawałem autografy.
                        Wszedłem do restauracji i stanąłem na samym środku szukając wzrokiem jakiejś pracowniczki. Przy jednym ze stolików siedziała piękna kobieta, jej blond włosy opadały na ramiona kaskadą, jej niebieskie oczy błyszczały w delikatnym słonecznym świetle. Cała jej twarz promieniała, uśmiechała się pokazując rząd równych ząbków. Była piękna.
                        Lydia.
                        Nie wiedziałem, że ma partnera życiowego, oczywiście spodziewałem się, że mogła kogoś mieć. Była piękną i naprawdę bardzo miłą dziewczyną, rozmawiałem z nią tylko kilka minut jednak szybko trafiła do mojego serca. Rozpoznała mnie od pierwszej chwili jednak nie nalegałabym opowiadał o treningach czy o tym jak wygląda moje życie. Ciekawiło ją bardziej moje zdrowie i to mi schlebiało. Dawno wyleczyłem poprzednią kontuzję i nie spotkałem jej ponownie w ośrodku rehabilitacyjnym, a chciałem.
                        Jedna z kelnerek szybko mnie zauważyła, pociągnęła mnie za łokieć prosto na zaplecze.
                        - Lary jeszcze nie ma, chcesz żebym coś jej przekazała?
                        - Tak, jakbyś mogła powiedz jej, że byłem i jeśli może to niech dziś do mnie wpadnie. Mam do niej ważną sprawę.
                        - Rozumiem, zadzwonić do ciebie jak przyjdzie?
                        - Nie, niech po prostu wpadnie do mnie wieczorem. Dzięki.
                        Jadąc do domu zastanawiałem się, z kim spotkała się Lydia. W gruncie rzeczy nie powinno mnie to interesować, była jedynie koleżanką Auby. Jednak coś w jej oczach, w jej spojrzeniu kazało mi o niej myśleć. Rozmyślając o pięknej blondynce, przeoczyłem zakręt prowadzący do mojego domu i bezwiednie skierowałem się wprost pod drzwi mojego dobrego przyjaciela. Auba powinien o tej godzinie być w domu, na co szczerze liczyłem.
                        Stojąc przed drzwiami przyjaciela nie wiedziałem czy dobrze robię. Zanim zapukałem do drzwi westchnąłem głęboko i dopiero po stwierdzeniu, że żyje się tylko raz odważyłem się zastukać. Przywitało mnie siarczyste przekleństwo rzucone przez Aubę, zaśmiałem się cicho pod nosem i czekałem aż ukaże mi się w drzwiach, krzycząc, że nie mam niczego ciekawszego do roboty niż męczenie go.
                        - Nie znudziłem ci się jeszcze na treningu? – Zapytał wesoło owijając swoje kształtne bioderka ręcznikiem.
                        - Mogłeś się ubrać zanim otworzyłeś, co gdyby to była prasa nie ja? – Auba uśmiechnął się drapiąc się w mokre jeszcze włosy.
                        - Moje fanki podziwiałyby inne moje atrybuty niż te, które zazwyczaj widzą na boisku. – Przewróciłem oczami.
                        - Tobie tylko jedno w głowie Auba. Słuchaj, mam do ciebie sprawę.
                        Pierre usiadł na krześle przy kuchennym stole i spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem.
                        - Jaką?
                        - Pamiętasz jak byliśmy razem na rehabilitacji? – Pokiwał głową. – Tam poznałeś mnie z taką dziewczyną...
                        - Zapomnij.
                        - Czemu? – Uważnie obserwowałem kamienną twarz przyjaciela z boiska i zastanawiałem się, o co może mu chodzić.
                        - To nie jest dziewczyna dla ciebie Marco i nie rozmawiajmy o tym więcej. Nie masz ochoty dziś wyskoczyć na jakieś piwo?
                        Spojrzałem na Aubę i nie wierzyłem w to, co słyszę, nie była kobietą dla mnie? O co mogło mu chodzić?



Lydia



                        Ten wieczór spędzałam również sama, wokół mnie leżały notatki z całego semestru a ja usiłowałam przyswoić sobie jak tworzyć stronę bierną w języku hiszpańskim. Leciała cicha klasyczna muzyka, która zawsze pomagała mi się skupić, na stoliku niedaleko mnie paliła się świeczka o zapachu mango przyjemnie zmieniająca zapach w całym domu. Kochałam świeczki ponad wszystko. Mimo tego, że cały wieczór się uczyłam, czułam się przyjemnie odprężona. Czasami samotność dobrze na mnie działała.
                        W trakcie rozpisywania zasad tworzenia strony biernej usłyszałam donośne pukanie do drzwi. Zegar wskazywał dwudziestą pierwszą siedemnaście i zastanawiałam się, kto o tej porze mógł czegoś ode mnie chcieć? Ciężko przenosząc się na wózek zrzuciłam wszystkie papiery na podłogę i przeklęłam pod nosem. Nienawidziłam tej bezsilności. Podjechałam do drzwi i otworzyłam je z bijącym sercem.

                        - O matko, jesteś ostatnią osobą, której bym się tu spodziewała. – Powiedziałam zdziwiona patrząc na mojego gościa.   





Witam serdecznie! 

I znowu przepraszam za obsuwę, ale jak mówiłam już wcześniej całe moje życie kręci się wokół matematyki i szkoły. Nawet święta spędziłam na rozwiązywaniu zadań. 
Rozdział jest krótszy niż planowałam, ale w niektórych momentach po prostu nie wiedziałam co napisać. Wszystko wydawało mi się zbyt banalne, więc nie gniewajcie się za długość (i jakość..) tego rozdziału. 
Zapraszam do komentowania i obserowania bloga, to naprawdę strasznie motywuje. 
I dziękuję Wam za wszystkie komentarze, obserwacje i wyświetlenia, których jest już ponad tysiąc! Jak na tak krótki czas istnienia bloga to ogromnie dużo dla mnie znaczy. 
Szczególnie chciałabym podziękować Cierpienie za komentarz, który zmotywował mnie do napisania końcówki (i w sumie zmienienia fabuły), ogromnie Ci dziękuję również za nominację do LA, odpowiedzi wkrótce się pojawią.
I przepraszam za wszelkie nieścisłości, nie ma chyba wydziału lingwistyki stosowanej w Dortmundzie ani takiego uniwersytetu, ale musiałam to zmienić na rzecz opowiadania;-; (nie mam pojęcia jak wyglądają studia, ani listy z uczelni także przepraszam;-;) 

Kocham Was!

Bardzo proszę o komentarze, które naprawdę motywują, nawet te króciutkie♥ 

Pozdrawiam cieplutko♥