Lydia
Pierwszy raz
siadając na wózku dotarło do mnie jak ciężkie jest życie inwalidów. Nigdy nie
zwracałam na nich specjalnej uwagi. Oczywiście, gdy widziałam ich na mieście
szczerze współczułam ale po chwili ulatywali z mojej pamięci. Nigdy nie
myślałam jak wygląda ich codziennie życie ale w najbliższych dniach miałam się
przekonać na własnej skórze jak to jest.
Póki byłam w szpitalu życie wydawało się banalne, pielęgniarki służyły
pomocą a i szpital był wprost rajem dla inwalidów. Wszechobecne podjazdy były
niezwykle pomocne i użyteczne. Lecz już
za kilka godzin miałam zostać wypisana do domu. Miałam być całkowicie sama.
Równo
o godzinie szóstej rano do Sali na której leżałam, niestety sama, weszła bardzo
miła i młoda pielęgniarka. Była wysoką, ale szczupłą kobietą o karmelowych
włosach i przepięknych zielonych oczach, ich odcień przywodził mi na myśl
liście brzozy we wczesnym stadium rozkwitu.
Miała pięknie wykrojone, duże usta, których pozazdrościłaby jej niejedna
dziewczyna. Często widywałam ją na nocnych dyżurach i domyślałam się, że robi
wszystko by tylko utrzymać rodzinę. Zazwyczaj biegała po oddziale z
podkrążonymi oczami i potarganymi włosami jakby dopiero co wstała z łóżka albo
zarwała kilka nocy, oczywiście wyglądała tak z powodu licznych dyżurów które na
siebie brała. Zakładałam że to musi być jej pierwsza praca w tym fachu,
ewentualnie druga. Czasem popełniała
błędy lecz nigdy nie miałam jej tego za złe. Nie miałam serca powiedzieć jej
niczego złego, szczególnie, że wyglądała na wyjątkowo miłą i wrażliwą osobę.
-
Dziś panią wypisują, wiedziała pani? To miło wreszcie opuścić te mury, prawda?
Zajęta
obserwowaniem jej poczynań z termometrem przy moim czole nawet nie zrozumiałam
sensu jej słów. Wypis? Dzisiaj?
-
Nie wiedziałam nawet. – Przyznałam szczerze. Pielęgniarka uśmiechnęła się
dobrodusznie i poklepała mnie po ramieniu.
-
Wypisy zaczynają się dopiero o godzinie trzynastej, ma pani jeszcze czas żeby
powiadomić rodzinę czy przyjaciół. O siódmej rano jest obchód, pan doktor
wszystko pani wytłumaczy.
Powoli
zaczęła wycofywać się z Sali gdy nagle się odwróciła.
-
Proszę być dobrej myśli, pan doktor na pewno pani pomoże. Miłego dnia!
Ale
jak to miałam być wypisana? Dzisiaj?
W
tamtym momencie po raz pierwszy zaczęłam się zastanawiać jak będzie wyglądać
moje samodzielne życie, bez chłopaka, rodziców czy współlokatora. Czy moje
skromne mieszkanko na siódmym piętrze miało zostać jakoś dostosowane? Dziękowałam
Bogu, że wybrałam nowoczesny wieżowiec z windą na miejsce mojego stałego
pobytu, a nie blok z czterema piętrami. Niewątpliwie musiałabym się teraz
przeprowadzić.
Wypadek
wiele zmienił w moim życiu, nie zaliczyłam jednego z ważniejszych egzaminów
mimo, że bardzo chciałam. Groziło to wydaleniem mnie z uczelni, ostatnie pięć lat życia poświęciłam na naukę
i miał to zmarnować jeden wypadek? Jedna niby niegroźna stłuczka potrafi
zmienić tak wiele. Przez pierwsze dni pobytu w szpitalu nie wierzyłam, że to
się naprawdę wydarzyło. Nie chciałam przyjąć do świadomości, że prawdopodobnie
nigdy już nie będę w stanie chodzić. Co z moimi pasjami? Kochałam biegać. Jako
mała dziewczynka kochałam również tańczyć. Nie robiłam tego od kiedy skończyłam
dwanaście lat, co nie zmieniało faktu, że teraz mnie to bolało. Do końca życia
miałam siedzieć na wózku..
Równo
o siódmej do Sali wkroczył lekarz, który zajmował się mną przez ostatnich kilka
tygodni, a za nim kilku mężczyzn i dwie kobiety. Widziałam ich pierwszy raz w
życiu.
-
Witam, czy przeszkadzać pani będą studenci na praktykach w trakcie konsultacji?
Pokręciłam
głową i przyjrzałam się im dokładniej. Byli wierną kopią doktora, białe kitle i
wystające na dole czarne spodnie. Mężczyźni mieli zaczesane włosy dokładnie tak
jak on, do tyłu lecz lekko postawione. Kobiety natomiast nosiły wysokie kucyki
i mimo braku pokrewieństwa wyglądały jak bliźniaczki.
-
Dziś panią wypisujemy. – Rzucił radośnie doktor przeglądając papierki, które
trzymał od samego początku wizyty. – U pielęgniarki dyżurnej gdzie zostanie
wyjęty pani wenflon zostawię wytyczne dotyczące pani dalszego trybu życia oraz
wszelkie wskazówki, które mogłyby pani ułatwić tę trudną sytuację. A jeszcze
jedno, potrzebna jest pani rehabilitacja. Zostawię tam listę placówek, które
mogę polecić z czystym sumieniem.
Pokiwałam
tylko głową na znak że rozumiem i uśmiechnęłam się słabo. Do samego końca
liczyłam, że doktor wspomni cokolwiek o poprawie mojego stanu zdrowia czy o
możliwości stanięcia na nogi, lecz nic takiego nie miało miejsca. Lekarz wraz
ze studentami opuścili salę nie czekając aż coś powiem. W końcu co ciekawego
mogła powiedzieć kaleka młodym, sprawnym studentom medycyny?
Walcząc
ze łzami, które zbierały mi się w kącikach oczu wybrałam numer Mii. Patrzyłam
na wyświetlacz zaszklonymi oczami i walczyłam ze sobą. Wzięłam kilka głębokich
wdechów i potarłam oczy, nie chciałam martwić jej jeszcze bardziej. Od czasu
mojego wypadku zachowuje się dużo inaczej, ostrożniej. Zanim pozwoliłam myślom
przejąć nade mną kontrolę wystukałam dziewięć cyferek na klawiaturze i
włączyłam zieloną słuchawkę. Odebrała po dwóch sygnałach.
-
Lydia kochanie! Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
-
W jak najlepszym. Czy mogłabyś mnie dziś po trzynastej odebrać ze szpitala?
Wychodzę.
-
O matko! Trzeba to uczcić, koniecznie! Będę nawet przed trzynastą to chwilę
porozmawiamy, lecę się szykować. Kocham cię!
Połączenie
zostało zakończone.
Od kiedy tylko poznałam Mię podziwiałam ją za
pogodę ducha, którą potrafiła w sobie odnaleźć w każdej sytuacji. Nieistotne
były okoliczności, mogły być naprawdę koszmarne Mia znajdywała pozytywy w
każdych warunkach. Dlatego tak bardzo zależało mi na przyjaźni z nią. Potrafiła
wyciągnąć mnie z każdego dołka.
Kilka
minut po dziewiątej w mojej Sali zawitał kolejny gość. Pojawił się mężczyzna
przez którego do końca życia będę musiała jeździć na wózku. Nie miałam mu tego
za złe. Brzmiało to absurdalnie. Mężczyzna pozbawił mnie możliwości chodzenia a
ja nie miałam mu tego za złe? Owszem, na początku byłam wściekła i
nienawidziłam go całym sercem, jednak skrucha z którą przychodził zdecydowanie
nie była udawana. Było mu przykro i wiele razy mi powtarzał, że to on wolałby
leżeć w szpitalu. W końcu to nie była jego wina, że wbiegłam mu pod koła.
-
Witaj Lydio, jak się czujesz? – Jak zawsze usiadł na krzesełku po prawej
stronie łóżka, wcześniej zostawiając na komodzie bukiet pięknych kwiatów. Tym
razem otrzymałam kompozycję składającą się z kwiatów migdałowca, szafirków oraz
frezji. Uśmiechnęłam się na widok kwiatów, zawsze poprawiały mi humor.
-
Dziękuję za kwiatki, nie musiałeś. Dziś wychodzę do domu.
Uśmiechnął
się szeroko i wyprostował na krześle jakby tylko na to czekał. Widziałam na
jego twarzy jak się zastanawia co zrobić z tym faktem.
-
W takim razie, może się spotkamy?
-
Już ci obiecałam spotkanie po wyjściu. – Rozpromienił się. Był całkiem
przystojnym mężczyzną, blond włosy zaczesane lekko na lewą stronę, przenikliwe
niebieskie oczy. Tylko ta wiecznie napięta mina psuła jego urodę. Widać, że
ciągle się czymś martwił i obawiałam się, że to moja wina.
-
Odwieźć cię dziś? Chętnie ci we wszystkim pomogę.
-
Przyjeżdża po mnie przyjaciółka, ale dziękuję za propozycję.
Mina
mu lekko zrzedła, ale nadal się uśmiechał. Z uśmiechem na ustach wyglądał
trochę jak mój tata gdy był młodszy. Niby beztroski, ale coś zaprzątało mu
myśli i nie zawsze było to przyjemne.
-
Muszę cię przeprosić, wpadłem na chwilkę jak zawsze rano, spieszę się do pracy.
Jeszcze się umówimy dokładniej.
~*~
Nie
minęła jeszcze piętnasta kiedy okryta kocem z kubkiem w ręku siedziałam
wygodnie na kanapie i oglądałam przypadkowe programy w telewizji. Mia
przygotowała coś do jedzenia głośno narzekając na pogodę. Mijała pierwsza
połowa kwietnia, a nadal było chłodno. Moja najlepsza przyjaciółka zamarzała
nawet przy 15 stopniach na plusie. Jej ojciec Afroamerykanin przekazał jej w
genach zamiłowanie do gorąca.
- Nie
wiem jak ty żyjesz w takim zimnie.- Stwierdziła krótko stawiając przed nami dwa
talerze na których znajdowały się tosty.
Nic nie
odpowiedziałam. Siedziałam tępo wpatrując się w talerz. Po szpitalnym jedzeniu
powinnam mieć ogromną ochotę na normalne jedzenie, jednak mój organizm się
zbuntował. Nie czułam głodu ani nie wyobrażałam sobie, że mogłabym cokolwiek
przełknąć. Powoli zaczynało do mnie docierać, że moje życia się zmienia. Kiedy
potrącił mnie samochód moje życie odmieniło się całkowicie. Najgorszą karą był
brak możliwości uprawiania jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Wcześniej
przynajmniej raz w tygodniu wyciskałam z siebie siódme poty na siłowni aby
utrzymać formę. Teraz i to miało być mi zabrane.
Marco
Poranne
treningi zawsze mnie wyczerpywały, jednak stawiałem się na nich codziennie.
Ceną sukcesu jest wysiłek. Nieraz nie miałem siły by zwlec się z łóżka i wyjść
z domu, szczególnie zimą, kiedy świat pokrywa biały puch i gdy dzwoni budzik
jest jeszcze ciemno. Łóżko zawsze najmocniej przyciągało mnie rano.
Lecz
teraz kiedy był kwiecień i walczyliśmy o zwycięstwo w Bundeslidze oraz o Puchar
Niemiec* trener robił wszystko by nasza kondycja była w jak najlepszym stanie.
Co za tym szło, treningi były intensywne i długie. Zależało mu na wygranej i
często siadał nam na ambicję co tylko nam pomagało. Wiedział co powiedzieć,
żebyśmy porządnie wzięli się do roboty. Niestety od kilku dni nie mogłem grać
ze względu na kolejną kontuzję. To nie zmieniało faktu, że stawiałem się na
treningi tylko po to żeby chwilę pobiegać nawet jeśli trener był temu
przeciwny. Lekarz zalecił mi krótkie i lekkie treningi, żeby nie wypaść z
formy. Za kilka dni czekał nas mecz z Borussią Moenchengladbach, więc
szczególnie zależało mi na tym by uczestniczyć w tym meczu. Niestety, nie
mogłem.
~*~
W domu
byłem już koło trzynastej, zaparzyłem sobie mocną kawę i siadając na sofie
czekałem aż będzie gotowa. Obok mnie usiadł mój drogi przyjaciel Marcel. Czekał
na mnie przed klatką apartamentowca gdzie
mieszkałem od kilku miesięcy. Ostatnio rzadko się widywaliśmy i chcieliśmy w
jakiś sposób to nadrobić, niestety obydwoje intensywnie trenujemy przez co nie
starcza nam czasu na spotykanie się. A szkoda, Marcel i Robin to moi najlepsi
przyjaciele. Spotkania z nimi zawsze poprawiają mi nastrój, więc szkoda byłoby
zmarnować wieloletnią przyjaźń tylko przez brak czasu. Oczywiście do pełnego
składu brakowało tylko Robina, który miał się stawić lada chwila. Zakładałem,
że jego dzisiejszym problemem były korki.
- Pamiętasz
tę dziewczynę o której ci kiedyś mówiłem? Tę co mieszka u mnie w wieżowcu? –
Przerwał ciszę Fornell i spojrzał na mnie badawczo.
Czy
pamiętałem? Oczywiście, że nie. Marcel każdego dnia opowiadał mi o innej
kobiecie, o tej z którą chodzi na trening czy o tej, która dziś poprosiła go o
zdjęcie na ulicy albo o jeszcze innej, która uśmiechnęła się do niego w trakcie
sprzedawania mu kawy. Ciężko było się w tym połapać, nawet mnie. Na samym
początku starałem się zapamiętywać każdą jego nową miłość, lecz po jakimś
czasie dotarło do mnie, że to nie ma najmniejszego sensu. Fornell był zbyt
niestały w uczuciach by zapamiętywać kolejne imiona jego kobiet.
Pokręciłem
przecząco głową, a Marcel głośno westchnął.
-
Kiepski z ciebie przyjaciel. – Żachnął się.
-
Chciałem ci przypomnieć, że to ty ciągle zapominałeś imienia mojej kobiety,
mimo, że byliśmy razem prawie dwa lata. Ty zaszczycasz mnie opowieścią o nowej
kobiecie każdego dnia. Mam prawo zapomnieć. – Patrzyłem w jego niebieskie
tęczówki i starałem się wyczytać z nich jakiekolwiek emocje.
Fornell
wybuchnął śmiechem.
-
Mówiłem ci, że to nie laska dla ciebie skoro nie zapamiętałem jej imienia.
Wracając do historii. – Poprawił się na wygodnym siedzisku tak aby móc patrzeć mi
w oczy bez wykręcania szyi. – W moim wieżowcu mieszka dziewczyna, ładna,
średniego wzrostu blondynka. Kiedyś nawet wspomniałeś, że jak na Niemkę jest
prześliczna. – Pokiwałem głową powoli przypominając sobie piękną kobietę. Jej
twarz nadal była tylko ładną plamą w mojej pamięci, jednak nie chciałem już
przerywać Marcelowi. – chyba nie żyje.
- Skąd
ten pomysł? – Zapytałem szczerze zdziwiony.
- Nie
widziałem jej kilka tygodni. Fakt, rzadko bywam w domu, ale chociaż raz w
tygodniu widywałem ją wychodzącą na siłownię. Teraz nic!
- Może
stwierdziła, że już jej się nie chce dbać o siebie?
-
Wątpię, tak poza tym to mieszkam zaraz pod nią więc słyszę większość tego co
się dzieje. Od kilku tygodni nic.
-
Zachowujesz się jakby ci na niej zależało. – Stwierdziłem podnosząc się z sofy
by przynieść swoją kawę, która już czekała gotowa.
- Bo
zależy. – Nie bacząc na kawę, obróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni i
spojrzałem na Marcela.
- Tobie
zależy na kobiecie? Gdzie się podział Marcel dla którego panienka na więcej niż
jedną noc to przekleństwo?
-
Zniknął zaraz po tym jak ona się wprowadziła.
-
Przecież miałeś po niej wiele kobiet. – Marcel spuścił wzrok tak jakby jego
stopy i mój dywan zaczęły być najciekawszymi rzeczami na świecie, a moja twarz
zaczęła być wyjątkowo nudna. Po chwili tylko wzruszył ramionami.
- Sam
nie wiem Marco, po prostu mi na niej zależy. Nigdy nie śmiałem jej zaprosić na
randkę. A teraz kiedy prawdopodobnie nie żyje?
- Może
się przeprowadziła. – Wyjąłem kubek z ekspresu do kawy i oparłem się o blat,
przez połączenie kuchni z salonem w jedno miejsce mogłem spokojnie obserwować
przyjaciela siedzącego na sofie.
-
Studiowała tu. Na uczelnie miała dwadzieścia minut spacerkiem.
- Nawet
nie widziałem, że jest tam uczelnia.
Marcel
wstał zakładając obydwie na potylicę i przeszedł kilka kroków po salonie.
- Co
mam zrobić Marco?
Nie miałem pojęcia co mu doradzić. Jeśli
dziewczyna faktycznie umarła, nic mu już nie pomoże. Jeśli się przeprowadziła
do lepszego mieszkania też niewiele mógł poradzić, szczególnie, jeśli
przeprowadziła się do swojego partnera. Chyba, że gdzieś wyjechała.
-
Poszukaj jej, idź do niej domu któregoś dnia i po prostu zostaw swój numer i w
liście poproś, żeby ktoś cię poinformował co się z nią dzieje. I tyle.
Pokiwał
głową na znak, że zrozumiał. Uśmiechnął się delikatnie być może wierząc, że
wszystko się ułoży.
Po
chwili rozległ się dźwięk pukania do drzwi.
-
Chodźmy, to pewnie Robin.
~*~
*akcja rozgrywa się w kwietniu 2015 :D
Witam wszystkich serdecznie! :D
Na wstępie, chciałam podziękować za liczne odwiedziny, komentarze oraz obserwacje. To tak pozytywne zaskoczenie, że pisałam ten rozdział z wielkim bananem na twarzy ;D
Wiem, że sąsiedzi są banalni, ale jakoś musiałam ich poznać wcześniej a innego pomysłu po prostu nie miałam.
Rozdział w gruncie rzeczy jest o niczym, krótkie wprowadzenie do historii, może lekkie przedstawienie bohaterów?
A i zmieniłam narrację na pierwszoosobową bo po prostu lepiej mi tu pasuje, mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza :D
Mam nadzieję, że rozdział się podoba:)
Życzę Wam miłego weekendu ♥
Pozdrawiam! :D
Liczę na Wasze komentarze, pamiętaj że każdy komentarz motywuje♥
Jaka ona jest silna :) nie wiem, czy byłabym w stanie tak szybko wybaczyć osobie, która uśmierciłaby moje nogi. Ale wracając do rozdziału to bardzo mi się podoba i czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńSuper rozdział czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że mnie zaciekawiłaś. :D
OdpowiedzUsuńNie potrafię pisać długich komentarzy, ale chcę, żebyś wiedziała, że naprawdę bardzo podoba mi się ta historia. Liczę na ciekawą fabułę i zwroty akcji. ;) Jestem także pod wrażeniem Twojego stylu - trafiłaś nim w moje serce, więc... zostaję i dodaję do obserwowanych. <3
Czekam na rozdział drugi. ;*
Prolog nie był wcale zbyt przyjemny, bo jakoś od początku wzbudzał we mnie niepokój. Wcale nie jestem zaskoczona, ponieważ zakończył się tak...że jestem w szoku. Dziewczyna nawet nie wie, jak bardzo zmieni się jej życie.. nie jestem pewna czy wybaczyłabym tak od razu mężczyźnie, przez którego spędzę resztę życia na wózku.. Zapewne koledze Marco chodzi o Lydię.. jestem ciekawa jak dalej potoczą się ich losy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://wzburzone-fale.blogspot.com/
Witam! Trafiłam tutaj przypadkiem, normalnie nie zapędzam się w rejony piłki nożnej, ograniczam się jedynie do skoków narciarskich, ale coś w tym opowiadaniu przykuło moją uwagę i postanawiam zostać :) Taka odskocznia od codzienności, mam nadzieje, że dobrze wybrałam ;)
OdpowiedzUsuńKochana, jak to jest twoje pierwsze opowiadanie, to ja boję się, jak ty będziesz pisała piąte czy dziesiąte z kolei. Fenomenalne! Masz genialny styl pisania, moje oczy aż prosiły o więcej :) Szkoda, że tak krótko, bo chciałoby się czytać bez końca. Tym bardziej, że historia w cale niebanalna, no i jaka obsada!
Mia zamarza przy 15 stopniach na plusie? Czyli mój tata też musi być Afroamerykaninem... :P Zimy bez rękawiczek nie przetrwam, ręce automatycznie robią się sine, nie czuje palców... Brr! Ogólnie nie polecam :/
Nie mogę uwierzyć w to, że Lydia nadal ma w sobie tyle siły, po tym, co przeszła, nie jedna osoba by się załamała.
Domyślam się, Marcelowi chodzi o naszą sierotkę Lydię, mam rację? Na początku snułam domysły, że może tym, kto tak ją urządził może być Marco, ale teraz już niczego nie jestem pewna :D No nic, pozostaje mi jedynie czekać na kolejny rozdział ;) A zapowiada się ciekawie :)
Pozdrawiam i weny życzę! :))
Witaj ! :*
OdpowiedzUsuńJestem tutaj, i nie żałuję :) Oczywiście blog o Reusie i BVB także mnie tu nie może zbraknąć już od samych pohaterów coś przykuło moją uwagę także jestem i będę ;)
Piszesz świetnie, po prostu jestem zskoczona pozytywnie ♥
Zapraszam do siebie na blog o Eriku Durmie http://choryukladd.blogspot.com/
Buziaki ;*
Halo, halo, oto i ja, w końcu przybywam, aby skomentować drugi rozdział. Nim w ogóle zacznę go czytać, oznajmiam, że masz tu cudowny szablon <3 Baaardzo mi się podoba, jest niesamowity (ostatnio komentowałam rozdział z telefonu i nie dostrzegłam tego cudeńka). Ach *o*
OdpowiedzUsuńDobra, teraz już grzecznie zabieram się za czytanie xD
Stwierdzam, że zrobiłaś mi papkę z mózgu. Co tu się dzieje? Oo
Ale może po kolei. Podziwiam Lydię za to, jak podeszła do tej sytuacji. Większość ludzi, w tym prawdopodobnie i ja, na jej miejscu zapewne popadłoby w depresję, nie potrafiłoby normalnie funkcjonować a już na pewno nie byłoby mowy o wybaczeniu sprawcy!
Obojętność lekarza trochę mnie zabolała. Niby rozumiem, że on nie może angażować się w takie rzeczy, ma mnóstwo pacjentów i pewnie nieraz spotkała go taka sytuacja, ale czy ktoś pomyślał, jak czuje się ta biedna, ładna Niemka (rety, to brzmi jak jakiś oksymoron xd)?
Co do Reusa... Początkowo pomyślałam, że to on potrącił Lydię. Sprawca podobno miał zaczesane blond włosy i chodził na treningi z rana (podobnie jak Marco). Przyjmijmy, że to prawda, że to faktycznie on spowodował wypadek.
Z drugiej strony wszystko wskazuje na to, że Marcel zakochał się w Lydii.
Moja ostateczna konkluzja jest taka, że Reus prawie zabił miłość swojego najlepszego przyjaciela Oo
Mózg rozjebany.
Przepraszam za to brzydkie słowo, ale to chyba jedyny trafny komentarz, który przychodzi mi na myśl, gdy czytam, co tu się dzieje.
Ta historia jest niesamowicie intrygująca.
Pisz szybko ciąg dalszy, bo jestem bardzo ciekawa rozwojem sytuacji.
Całuski :*
zostan-z-nami.blogspot.com
Wpadłam przypadkiem i jestem! Jakoś nigdy nie gustowałam w lidze niemieckiej, a tym bardziej w Borussii, ale zaciekawiłaś mnie!
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że obaj panowie będą rywalizować o jedną panią :D
Czekam na kolejny rozdział i zapraszam do siebie:
- http://los-ojos-del-pasado.blogspot.com
- http://cielito--lindo.blogspot.com